poniedziałek, 12 października 2015

Rozdzial 6


"Pierwszy raz skłamałam bez przeszkód i cały świat obrócił się przeciwko mnie"


Każda minuta sprawia wrażenie godziny, którą spędzam tu już trzecią. Bezczynnie siedzę, cała zapłakana wpatrując się w biały sufit. Moje dłonie delikatnie podpierają zimnych kafelków na których jestem zmuszona siedzieć. Ciche tykanie zegara, zmienia się w coraz większy oraz irytujący huk. Mam ochotę wstać, wziąć te elektroniczne urządzenie i roztrzaskać nim o ziemię, aby już nigdy nie wydało z siebie jakiegokolwiek dźwięku i nie uświadamiało mi że czas płynie a brata nadal operują. Nienawidzi szpitali, tak jak ja. Te obskurne białe ściany, okropne żółte światło, zepsute zielone krzesła, które w każdym momencie mogą się po prostu urwać pod ciężarem ciała. A co najgorsze, atmosfera. Jedyny uśmiech, który udało mi się wyłapać w tym holu nie szczęścia, był kiedy mały chłopczyk wybiegł uradowany z sali numer 111, a rodzice ze łzami szczęścia podbiegli do synka po czym wyściskali go mocno, pokazując jak bardzo go kochają. To była jedyna szczęśliwa scena, która niektórym udzieliła również uśmiechów a innym, wręcz odwrotnie. Było tu tylu rodziców.. Nasi natomiast nie zostali wmieszani w tą całą sprawę. Nie chce ich jeszcze bardziej martwić, już i tak mają sporo problemów finansowych o których nawet nie raczą wspomnieć ani słowem. Jedynie kłótnie po północy, informują mnie i Chrisa o ich problemach. Starają się być idealną rodziną, jednak coś pękło. Nie raz mój brat wstawał w środku nocy i robił im wielkie awantury aby się w końcu uciszyli i przestali stwarzać nie potrzebne problemy. Czasami mam wrażenie, że tylko dzięki jemu rodzice nadal są razem. Chris, zawsze wie co zrobić. On jako jedyny trwał przy mnie jak najdłużej, gdy byłam wredna, zapłakana, szczęśliwa, był on. Teraz nadszedł czas, aby się odwdzięczyć i stoczyć walkę z własnym strachem, który wywołuje u mnie czarne scenariusze oraz cholerne poczucie winy. Może faktycznie, gdybym wcześniej zareagowała, pobiegła od razu do niczego by nie doszło? Jeden krok zmieniłby wszystko? Nie musiałabym teraz siedzieć w szpitalu pozbawionym duszy, martwić się o życie brata, tracić z każdą sekundą włosów przez wyrwanie ich, może siedziałabym na ławce i słuchała wyjaśnień od Chrisa po czym wyściskała go i udała na spacer. Czemu nie podbiegłam na początku? To wszystko moja wina, cholerna wina! 
- Nie myśl tak nawet. To nie twoja wina. - Spojrzałam w prawą stronę, ponieważ stamtąd wydobył się spokojny głos z nutką troski. Ujrzałam tlenionego blondyna, który w obu dłoniach trzymał dwie gorące herbaty w plastikowych kubeczkach. Chwilę wpatrywałam się w chłopaka zastanawiając się skąd wie o czym myślę. Nagle wszystko stanęło mi przed oczami, na nowo słyszałam syczenie z bólu swojego brata, poczułam silne dłonie Rossa na mej tali. Nie pozwolił mi tam biec. Gdyby puścił, może Chris zostałby uratowany? Zresztą, po jaką cholerę tu jest? - Znam się na ludziach. Powinnaś to wiedzieć. - Wręczył mi kubek z herbatą po czym usiadł koło mnie. Nasze ramiona delikatnie się stykały, tworząc niezręczną ciszę, która panowała przez dobre kilka minut. 
- Gdybym wybiegła wcześniej.. 
- Zaczęliby tłuc i ciebie a nie wiem czy byś to przeżyła. - Przerwał mi nadal wpatrując się w białą ścianę na której wisiał zegar i zapewne również wyprowadzał go z równowagi. Lekko przekręciłam głowę w jego stronę odrywając wzrok od herbaty, która jeszcze kilka sekund temu ogrzewała moją twarz swoją ciepłą parą. - Dlatego nie pozwoliłem ci iść. Znam cię doskonale i wiem co może ci odwalić, jeżeli chodzi o obronę bliskich. 
- Po co? - Zapytałam nadal wpatrując się w czerwone policzki tlenionego blondyna. W końcu oderwał wzrok z jakże ekscytującej ściany i spojrzał na mnie pytająco. - Po co mnie uratowałeś? - Zapadła cisza. Mój wzrok nadal tkwił w tym samym punkcie z nadzieją, że chłopak odważy się aby mi odpowiedzieć. Ross jedynie powrócił do dawnego zajęcia lekko uderzając tyłem głowy o ścianę. Panowała cisza, która powoli zaczęła mnie irytować. Pragnę odpowiedzi. Muszę się dowiedzieć, czemu osoba, która pała do mnie nienawiścią tak nagle zebrała się na ocalenie mi życia. 
- Czy to istotne? - Zapytał lekko spanikowany, zmieniając co chwile miejsce kubka w dłoniach. 
- I to nie wiesz jak bardzo. - Stwierdziłam łagodnym głosem, przełamując się nawet na delikatny uśmiech, którego i tak zapewne nie zauważył. Szybko się ocknęłam i na nowo założyłam maskę zgorzkniałej panienki, która nie ma uczuć a zwłaszcza do tego potwora. Przez długi czas nie uzyskałam odpowiedzi, więc postanowiłam odpuścić. Mój wzrok już nie spoczywał na blondynie tylko na jakże białym suficie, który towarzyszył mi od 3 godzin. Do moich uszu ponownie dotarły szlochy rodziców a to ze szczęścia a to ze smutku. Wiem, że nie długo sama zostanę postawiona przed sądem. Można powiedzieć, że jestem na to przyszykowana fizycznie. Ale czy psychicznie? W tym pewności nie mam. Strata kogoś tak bliskiego może doprowadzić mnie do ponownej depresji, tylko że wtedy nikt mnie nie uratuje. Chrisa by nie było, mama nie dałaby rady, ojciec zająłby się mamą a Ross?.. On to bajka zapomniana. Niedługo wyjeżdża na kręcenie serialu po czym wraca do Kolorado na tydzień i wraz z rodzeństwem wyjeżdżają w trasę. Przez co opuszczają dom na dwa lata. Zresztą.. My już nawet się nie przyjaźnimy. Utraciłam kontakt z nim tak samo jak z jego rodzeństwem. Oboje znamy prawdę i wiemy jak wszystko się potoczyło. Nic ani nikt nie sprawi żebyśmy znów zostali przyjaciółmi, nawet gdyby obie strony pragnęły tego nie wiadomo jak.. Szansa jest marna. Tylko po co te gierki? Aby się pobawić moimi uczuciami? Zobaczyć jak ponownie cierpię? Usłyszeć moje szlochy? Sama nie wiem co się spodziewać po takim człowieku. Jest.. inny. 
- Gdy wyszedłem ze szkoły zobaczyłem jak śledzisz trzech napakowanych gości, którzy ciągną twojego brata. - Gdy tylko usłyszałam jego głos w mgnieniu oka odwróciłam głowę w jego stronę wbijając wzrok, w czekoladowe oczy chłopaka, które błądziły po holu aby tylko nie zatrzymać się na mnie. - Z tyłu słyszałem wołanie chłopaków abym wracał. Mimo to coś kazało mi iść za tobą, no i tak zrobiłem. - W końcu nasze spojrzenia się spotkały. - Zobaczyłem jak chowasz się za drzewo, postanowiłem podejść bliżej. Kiedy tylko postawiłaś pierwszy krok do przodu, wiedziałem że to wszystko się źle skończy. Więc zareagowałem. - Pod koniec jakby obojętnie wzruszył ramionami po czym oderwał ode mnie wzrok i zaczął moczyć swoje sine usta w herbacie. Lekko zdezorientowana na nowo podparłam się o ścianę, zapominając zupełnie o wszystkim. Mój umysł po raz pierwszy był w pełni pusty. Żadna myśl nie obijała się po kontach krzycząc, co mam konkretnie zrobić. Czułam wewnętrzny spokój, który był minimalnie zakłócany niepokojem. - Nienawidzimy się ale to nie znaczy, że mam pozwalać ci włazić w jakieś nie potrzebne kłopoty. - Jeszcze większa pustka, zapanowała w mojej głowie. W co on gra? Nic mi się nie klei. Normalnie ludzie pomyśleliby, że to ja zwariowałam i nie rozumieją w czym tkwi problem, natomiast ja przeżyłam wszystkie nasze spory i jestem świadoma tego, że zawsze znajdzie jakąś okazje aby mi dokuczyć a ta była dla niego idealna. Chociaż gdyby się głębiej zastanowić on nie jest.. - Nie jestem przecież potworem. - Ba! Czymś gorszym. Kiedy zebrałam się na odwagę aby mu powiedzieć co ja myślę o jego gierkach z sali 111, wyszli chirurdzy wioząc na łóżku bezwładne ciało. Oboje zerwaliśmy się z kafelków i podbiegliśmy do ludzi, którzy nie dawno operowali mojego brata a jego przyjaciela. Ross próbował cokolwiek wyciągnąć od najstarszego faceta z nas wszystkich. Niestety ten nas spławił zatrzaskując szare, metalowe drzwi tym razem z numerem 120. Jedyne wyrazy jakie udało mi się przechwycić w ich 'cichej' rozmowie, było "Marne szanse". Szarpały mną emocje, miałam ochotę wrzeszczeć na cały szpital, kopać w co się da, wybiec i nigdy nie wrócić. W moich oczach pojawiły się łzy, czułam wzrok ludzi otaczających mnie i Rossa. To nie może się tak skończyć, przecież to było jedynie pobicie! Wiele razy wtaczał się w bójki i jakoś nie oddawał za nie życia. Może się przesłyszałam? Lub zwyczajnie wyrwałam z kontekstu, przecież całe zdanie nie musiało brzmieć "Są marne szanse na przeżycie" tylko "Są marne szanse aby zginął". Mogło być i tak prawda?.. Prawda?..
- Prawda. - Wyszeptał Ross przytulając mnie do siebie aby choć trochę uspokoić. Oboje zapomnieliśmy o naszej nienawiści, teraz liczył się Chris. Nie obchodzi mnie, że tleniony blondyn narusza mą przestrzeń osobistą, że ludzie wpatrują się w nas jak w jakiś obrazek, czego nie znoszę. Wtuliłam się w chłopaka jeszcze bardziej wycierając swoje łzy w jego koszulkę. Nie mogę znieść myśli, że mój kochany brat w każdym momencie, może przejść na drugą stronę. Mój lęk stawał się z każdą sekundą potężniejszy, czułam pierwszy raz tak wielki strach. Mój szloch był jedynym odgłosem w holu. Niektórzy patrzyli na mnie jak, na intruza a inni ze współczuciem. Mimo to po chwili widziałam jedynie blond włosy chłopaka, które widocznie musiał poprawić. Przez chwilę odniosłam wrażenie, że nigdy nic pomiędzy nami się nie wydarzyło i nadal trzymamy się każdego dnia razem wspierając nawzajem. Muszę przyznać, że dzięki niemu właśnie się uspokoiłam. Brakowało mi tych silnych ramion, które opatulały mnie za każdym razem kiedy zanosiłam się płaczem. Wiele osób dziwiło się czemu z problemami nie biegałam do Delly tylko do niego. Odpowiedz jest prosta, wtedy był kimś więcej niż tylko przyjacielem. Takim drugim Chrisem. Nagle powieki zaczęły mi się przymykać a ręce mocniej zacisnęły na szyi Rossa.
Usnęłam.
Powoli podniosłam czerwoną kotarę, dostrzegając przed sobą tlenionego blondyna, który ledwo przytomny robił coś w telefonie. Trochę mi zajęło aby zorientować się, że leże na trzech krzesłach a moja głowa jest oparta na jego kolanach. Na swoim ciele poczułam ciężar, jakby coś na mnie leżało. Delikatnie podniosłam głowę, (nie wyrywając chłopaka z transu) i dostrzegłam jego skórzaną kurtkę na moim ciele. Sala była pusta a światła zgaszone. Byliśmy sami. Znów.
- Obudziłem cię? - Zapytał zaspanym głosem odrywając wzrok z telefonu i skupiając go na mnie. Nie wiem czy to kwestia zaspania czy smutku, który na pewno przebyłam wewnątrz niego, ale zauważyłam ten stary blask w oczach. Płomyk oświetlający dobrą drogę. Już dwa lata nie widziałam tego samego światełka. Zazwyczaj był on przykryty ciemną kotarą, którą założyła tam Rosemary.
- Nie. - Odparłam szeptem przecierając dwiema dłońmi oczy, które toczyły ze mną bitwę o ponowne zamknięcie. - Która godzina?
- Jakaś 3 w nocy. - Odpowiedział równie szybko jak ja zadałam mu pytanie. Pokiwałam głową na znak, że przyjęłam to do wiadomości po czym ułożyłam jeszcze raz swoją głowę na jego kolanach, tylko że zamiast wpatrywania się w sufit mój wzrok wybrał inny punkt, Rossa. - Chciałem cię odwieść do domu około 20, ale zaczęłaś coś mamrotać przez sen, że nie chcesz opuszczać brata i zostaliśmy.
- A co z rodzicami? - Ponownie zaczęłam popadać w panikę, co nie było mi teraz kompletnie potrzebne. - Zresztą, jesteś chory! Nie powinno cię być w okropnie zimnym szpitalu! - Zaczęłam podnosić głos na chłopaka, który zamiast zgasić mnie jakąś chamską odzywką, posłał mi szczery uśmiech. - Co? - Warknęłam nadal przyglądając się temu uśmiechowi, który jeszcze niedawno zostałby szybko przemieniony w wielki grymas.
- Martwisz się.
- Nie martwię tylko próbuje się ciebie jak najszybciej pozbyć. - Skłamałam. Zazwyczaj kiedy próbowałam komuś wmówić nie prawdę uśmiechałam się lub wybuchałam nie opanowanym śmiechem, lecz nie teraz. Aktualnie zachowałam pełną powagę, jakbym wyznała mu szczerą oraz bolesną prawdę. Zniszczyła jego szczęście przechodzące przez całe ciało, budując przy tym delikatny uśmiech. Można uznać, że czar prysł.
- Rozumiem. - Jego głos stał się zimny. Pozbawiony jakichkolwiek uczuć. Oczy znów nie świeciły a uśmiech, który jeszcze niedawno panował na jego twarzy zmienił się w stary grymas. To idealny przykład na to, jak niszczę ludzi i okazuję cholerną bezduszność mimo, że siedzi tu ze mną całą noc. Równie dobrze mógłby mnie nie ratować, nie przywozić, odejść i nigdy nie wrócić. Właśnie w tej chwili w jego oczach stałam się bezduszną istotą, mającą na celu jedynie własną wygodę.
- Przepraszam. - Szepnęłam do chłopaka unosząc się z jego kolan. - Poniosło mnie.. Nie powinnam mówić takich rzeczy gdy ty..
- Nie zdradziłem twoim rodzicom o stanie Christophera. Myślą, że spędzasz noc u Rydel a Chris u mnie. Życzyli wam miłej nocy i dobrej zabawy, można powiedzieć.. Niesamowitej. - Bezczelnie mi przerwał, jedną ręką pakując jakieś książki do plecaka a drugą grzebiąc w telefonie. Nie zwracał na mnie najmniejszej uwagi, czułam jak go tracę. Znowu. Co ja gadam? Straciłam go już dwa lata temu! Teraz był jedynie moment słabości wywołany przez mojego brata, który walczy o życie w sali na przeciwko. - Zadzwoń gdy się obudzi. Ja przecież muszę wypoczywać, prawda? - To były jego ostatnie słowa. Wstał z zimnego krzesła, zarzucił swój czarny plecak na prawe ramie i wyszedł, zostawiając mnie samą ze wszystkimi problemami.. Znów.


___________
Witam!
Pewnie zdziwieni, że tak wcześnie co?
No cóż, jestem chora i wykorzystałam okazje na wrzucenie nowego rozdziału,
nad którym pracowałam cały dzień ;-;
Mimo to bardzo fajnie mi się pisało.
No dobra co do rozdziału..
Nadal jesteśmy w niepewności co do Chrisa.
Czy przeżyje? Wygra zaciętą bitwę ze śmiercią?
Mimo, że to zawzięty chłopak nie zawsze los stoi po jego stronie, no ale co mogę rzec?
Nic nie zdradzę na temat stanu braciszka.
Mogę jedynie wspomnieć o relacjach pomiędzy Rossem a Carmen.
W kolejnym rozdziale przeprowadzą kolejną rozmowę, która może naprowadzi ich na dobrą ścieżka.
A no i ostatnia informacja na zakończenie notki..
W filmach żółć jest oznaką trucizny natomiast w książkach nadziei..



4 komentarze:

  1. Jakoś nie wiem czemu, chciałabym, żeby Chris zmarł xdd jestem psychiczna xd
    Fantatstyczny rozdział <3
    Weny życzę :>

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lau, ty morderco XD
      Dziękuje <3
      Tylko kurde, trochę mi szkoda, że musiałam znów ich skłócić ;-;

      Usuń
  2. Myślałam, że w tym szpitalu relacje Rossa i Carmen trochę się polepszą, a tutaj jeszcze większa nienawiść :(
    Ale to było słodkie, gdy Carmen tuliła się do Rossa, a później ten dał jej swoją kurtkę... Awww <3
    Rarmen 4ever! <3
    Czekam na kolejny świetny rozdział i zdrowiej szybko :3
    Pozdrawiam,
    Inna

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuje <3
      Uwierz mi, skłócałam ich z wielkim trudem ;-;

      Usuń