piątek, 25 września 2015

Rozdzial 4


"Kolejne kłamstwo, czy może prawda?"


Tabletki na depresję? Nie rozumiem. Rodzice zachowują się normalnie, nie mają żadnych objaw na tą 'chorobę', Chris raczej też nie wygląda na człowieka w depresji. Więc o co tu chodzi? Czy ja znów czegoś do cholery nie wiem? Przecież moja depresja skończyła się jakieś dobre dwa lata temu! Zresztą w tym pudełku były jakieś ostatnie trzy pigułki. Może po prostu.. Ktoś sobie wrzucił jakieś inne leki do tego pudełka ponieważ nie miał ich gdzie schować?
Nie Carmen, to brzmi nie dorzecznie.
Od wczorajszego dnia w mojej głowię panuję tylko to. Nie mogę się skupić na nauce, a teraz przydałoby mi się to ponieważ mam zamiar zdawać do najlepszej uczelni w L.A. a tam liczą się oceny od pierwszej klasy.
- Panno Willson, bardzo proszę o skupienie się na lekcji. - Wyrwał mnie chłodny głos nauczycielki od matematyki, która właśnie stała przy tablicy i najwyraźniej coś tłumaczyła gdy ja byłam myślami gdzie indziej. Odruchowo pokiwałam głową i tym razem spróbowałam się skupić, ale.. Cały czas przed oczami mam te dosyć spore opakowanie z nie wielką ilością pigułek w środku. Czy ja coś przeoczyłam? Byłam tak zajęta nauką i odgryzaniem się Rossowi, że nie zauważyłam jakiś niepokojących zachowań, któregoś z członków rodziny? To wszystko jest popieprzone. Całe moje życie, powoli się wali a może już zawaliło? Gdy oficjalnie ogłosiłam wraz z Rossem III wojnę światową? Za dużo pytań, za mało odpowiedzi. - Willson! Co się z tobą dzieje? - Znów zostałam ocucona przez nie zadowoloną nauczycielkę. Zdezorientowana podniosłam wzrok na starszą kobietę, kątem oka widząc jak inni szepczą coś do siebie z irytującymi uśmieszkami.
- Przepraszam.. Mam.. - Jeżeli powiem problemy rodzinne, moi jakże cudowni rówieśnicy zaczną gadać o jakiejś patologi lub wymyślać inne nie wyobrażalne rzeczy, których nawet Ross by nie wymyślił. - Problemy z matematyką. - Piątkowa uczennica ma problemy z matmą. Brawo.
- Więc właśnie tłumaczę, może być się łaskawie skupiła? - Skarciła mnie starsza kobieta a za moimi plecami dobiegły ciche chichoty, które ją jeszcze bardziej wyprowadziły z równowagi, ponieważ zaczęła się wydzierać na klasę, że ma nas serdecznie dosyć po czym zadała jakieś dwadzieścia zadań tekstowych do domu. Oczywiście dla mnie to była pestka, ponieważ zazwyczaj gdy wracałam ze szkoły robiłam takich dwa razy więcej aby załapać temat, ale reszta zareagowała wielkim krzykiem "No nie!". Kiedy w końcu nastał koniec lekcji, chciałam opuścić salę lecz przeszkodziła mi w tym nieznośna nauczycielka z tym swoim złośliwym uśmieszkiem.
- Panno Willson, skoro ma pani problemy z matematyką, może szóstkowy uczeń pomoże pani się w tym połapać? Skoro pani chcę zdawać do najlepszej uczelni, trzeba się pouczyć a nie myśleć o niebieskich migdałach. - Jej wypowiedz zdenerwowała mnie jeszcze bardziej niż wczorajsza obecność tlenionego blondyna w moim domu. Ja zdaję sobie z tego sprawę, że ona wie jak sobię radzę z przedmiotem i dla mnie to żaden problem rozwiązać 30 zadań w 15 minut, ale musi mi oczywiście dokuczyć z powody mej "nie obecności" na lekcji.
- Chyba zrezygnuję z pomocy. - Odpowiedziałam dodając do tego sarkastyczny uśmieszek który nauczycielka bez namyślenia odwzajemniła.
- Ależ nalegam, chcę dla ciebie dobrze. - Upierała się tym swoim sarkastycznym tonem. - W końcu przyznałaś, że masz problemy z matmą a ja chcę ci pomóc. - Posłała mi swój złośliwy uśmieszek po czym jej twarz spoważniała. - No chyba że.. Mnie okłamałaś, co grozi uwagą a w uczelni nie będzie to mile widziane. - Nienawidzę tej kobiety. Jak toś jej podpadnie to już do końca ma u niej przesrane, w tym wypadku jestem to właśnie ja. Założę się, że do korków przydzieli mi jakiegoś kujona albo mięśniaka, który pałał do mnie taką samą nienawiścią jak ja do tej nauczycielki.
- Ależ skąd! - Spanikowałam po czym ujrzałam ten okropny uśmiech powoli układając się na jej ogromnej, brzydkiej, starej, zmarszczonej twarzy. - Przyjmę te korki, w końcu to ostatni miesiąc. - Powiedziałam z niechęcią po czym wypuściłam głośno powietrze. Kątem oka zobaczyłam jak do drzwi kieruję się roześmiany Ross. Zapewne został tu tylko po to aby wysłuchać mojego 'kazania' od nauczycielki. Ha! Jaki on śmieszny..
- Ross poczekaj. - Zimny ton nauczycielki zmienił się nagle w bardzo przyjemny i przyjazny, co mnie oczywiście jeszcze bardziej zdenerwowało ale starałam się nie dać tego po sobie poznać.
Nagle obok mnie stanął tleniony blondyn, który miał na sobie podarte jeansy, szarą koszulkę no i oczywiście swoje ulubione czarne conversy. Na jego twarzy widniał uśmiech, którym zapewne czaruję wszystkie laski na holu no i oczywiście fanki na koncertach, które zaciąga do łóżka. Chyba. Dobra, nie robi tak ale to moje myśli i mogę myśleć co chcę. - Od dziś jesteś korepetytorem Panny Willson. - Zachłysnęłam się własną śliną tak samo jak chłopak stojący po mojej prawej stronię. Oboje spojrzeliśmy na nauczycielkę z wielkim szokiem, kiedy moje usta chciały wyrzucić z siebie słowa "Błagam nie! Już wolę mięśniaka bez mózgu." kobieta mnie wyprzedziła. - I bez żadnych wymówek! A teraz żegnam. - Dokończyła po czym chwyciła swój bordowy dziennik i przepychając się przez nas wyszła z sali zostawiając mnie samą z tym.. czymś.
Ross Lynch jako mój korepetytor? Czy ona do reszty zwariowała? Rozumiem, może faktycznie korepetycje jeszcze bardziej mnie podszkolą w matmie i bez problemów napiszę egzamin na 100% ale.. On?.. Przecież my się prędzej pozabijamy niż cokolwiek nauczymy. Cholerna kreatura!
- Po co ci korki? - Zapytał nadal lekko oszołomiony tym co się stało. Niechętnie uniosłam na niego wzrok po czym ma moich ustach niechętnie BARDZO niechętnie powstał uśmiech, który potrzymał się jakieś kilka sekund po czym zniknął. Nie potrafię być dla niego miła, to przewyższa moje siły.
- Może po to, że nie chciałam mieć uwagi za okłamanie nauczyciela. - Odpowiedziałam sarkastycznie na co chłopak parsknął śmiechem po czym oparł się o biurko, przy którym zazwyczaj siedzi ten stary pryk skazujący mnie na karę śmierci.
- Na prawdę Willson? Boisz się uwagi? - Kpił cały czas się śmiejąc. Szczerze? Powiedziałabym mu że mam zamiar zdawać do najlepszej uczelni w L.A. ale nie zrobię tego ponieważ liczę się z konsekwencjami. Wyzywanie mnie od kujona i takich innych jest jego ulubionym zajęciem.
- Chcę mieć czystą kartę, nie to co ty. - Powiedziałam już mocno zirytowana krzyżując swoje chude ręce na klatce piersiowej. Tleniony blondyn po raz kolejny wybuchł śmiechem co mnie jeszcze bardziej zirytowało. Jak ja mogłam się z takim pacanem przyjaźnić?..
- Wypraszam sobie! Ja również mam czystą kartę, jeżeli wiesz o czym mówię. - Puścił mi oczko po czym poruszył dwa razy brwiami na co zareagowałam tylko ostrym spojrzeniem. Może kiedyś by mnie to bawiło ale jak wspomniałam KIEDYŚ. Teraz łączą nas jedynie korki, na które będę zmuszona chodzić.
- To kiedy te nieszczęsne korki? - Zapytałam próbując odwrócić temat, chłopak tylko głośno wypuścił powietrze po czym lekko poczochrał swoje włosy, co dodało mu kilka punktów do seksownego wyglądu. Cisza Carmen.
- Teraz? To będziemy mili z głowy na ten tydzień, ja też nie mam zamiaru cię oglądać. Już wystarczy, że w szkole jestem zmuszony. - Jakiś ty milutki, ale powiem ci że odwzajemniam twoje poglądy.
- Dobra, ale mam dziś na zajęciach dodatkowych kółko historyczne oraz koło fizyczne. - Powiedziałam pakując swoje ciężkie książki z matmy do czarnego, skórzanego plecaka.
- Są odwołane przez ten tydzień wszystkie zajęcia. - Odpowiedział znudzony, patrząc na mnie z lekkim zażenowaniem. - Dyrektorka kazała ponieważ robi nauczycielom jakieś dodatkowe pracę czy jakoś tak.
- Dużo wiesz Lynch. - Skwitowałam wywołując u chłopaka zwycięski uśmieszek, na który tylko czekałam. - Szkoda, że o rzeczach które ci nie pomogą dostać się do dobrego collegu. - Gdy to powiedziałam z twarzy chłopaka uśmiech zszedł w błyskawicznym tępię. Aby jeszcze bardziej go dobić uśmiechnęłam się tym razem ja triumfalnie po czym przerzuciłam swój plecak na jedno ramię i wyszłam wesołym krokiem z klasy. Czuję się niczym mała dziewczynka, która właśnie dostała to co chciała. Niestety moje szczęście zakłócił Ross, który niestety musiał znów zawitać w moim domu.
To będzie długa nauka.


- Dobra, lecimy dalej.. - Powiedział kładąc się przede mną na moim miękkim szarym dywanie, wokół nas było sporo książek od matematyki i kilkanaście papierów porozrzucanych po całym pokoju. Inaczej mówiąc panował tu wielki syf, który mi po raz pierwszy ani trochę nie przeszkadzał, w sumie siedzę w takim za każdym razem kiedy się uczę więc to norma. Ross zaczął mi tłumaczyć jakiś banalny przykład, a ja próbowałam chociaż grać zainteresowaną tym co on mówi, lecz coś nie poszło po mojej myśli a on nerwowo na mnie spojrzał spod rozpisanej kartki. - Czy ty mnie do cholery słuchasz? Nie będziesz potem wiedziała a ja zape..
- Po podstawieniu za b 0 zapisujemy minus pięć równa się 'a' razy dwa dodać zero. Czyli 'a' równa się pięć podzielne przez dwa. Wynik to 'y' równa się pięciu przez dwa 'x'. - Odpowiedziałam z lekkim niechceniem w tym samym czasie wprowadzając chłopaka w osłupienie. Nie chcąc tracić czasu jednym ruchem ręki zamknęłam zeszyt i wszystkie książki, które były w zasięgu mojej ręki. Cały czas czułam na sobie spojrzenie blondyna, co sprawiało że czułam się nie zręcznie. - Czego?
- Nic nie rozumiem. - Odpowiedział nadal zdezorientowany, jego wzrok błądził po zakamarkach mojego pokoju w poszukiwaniu zapewne jakiś ściąg. Ten widok nieco mnie rozśmieszył, ponieważ dawno nie widziałam go w takim stanie zazwyczaj to on zaginał mnie i ja błądziłam wzrokiem aby znaleźć jakieś wybawienie. - Przecież to najtrudniejsze zadanie, a ty podobno masz problemy z matmą..
- Słuchaj Lynch, w tym jestem lepsza od ciebie, więc możemy przerwać te nic nie wnoszące korki, chyba że się zamienimy miejscami. - Powiedziałam podnosząc się powoli z podłogi. - Może cię czegoś nauczę. - Warknęłam po czym opadłam na łóżko cały czas obserwując niezadowoloną minę tlenionego blondyna.
- Willson, już cię nie rozumiem kompletnie. - Odpowiedział oschło siadając w pozycji 'kwiatu lotosu' czy coś podobnego. - Po jaką cholerę powiedziałaś tej wrednej babie, że nie rozumiesz matematyki skoro jesteś w niej lepsza ode mnie? - Ho! Niech świat się zatrzyma a czas zacznie powoli cofać i puści mi ten fragment od nowa! Czy on właśnie to powiedział? No jestem dumna Ross. Mimo, że ledwo ci to przeszło przez gardło.. Jestem na prawdę dumna.
- Słuchaj, to nie twój interes czemu tak zrobiłam a nie inaczej. - Warknęłam wywołując u niego ten okropny uśmiech, który zawszę się pojawiał kiedy widział, że powoli wyprowadza mnie z równowagi. Nienawidzę tego człowieka, zawsze musi mnie wkurzyć. Nie ważne w jaki sposób czy gdzie, ważne że w ogóle MUSI. Nagle tleniony blondyn gwałtownie się podniósł, spojrzał na mnie przelotnie po czym na jego wzrok spoczął na wielkiej ścianie obklejonej zdjęciami.. Zauważyłam, że przygląda się temu nieszczęsnemu zdjęciu, który powinnam zdjąć lecz nie potrafię. - Nie łudź się, zamówiłam specjalnie niszczarkę do papieru. - Lynch odwrócił się w moją stronę z tajemniczym uśmiechem, nie znałam go. Był inny, niż te wszystkie, które dotychczas zdążyłam rozszyfrować. Przemykał przez niego smutek a zarazem szczęście oraz ulga? Może to nie była ulga tylko złość? Albo współczucie? Wierność? Nadzieja?..
Tak czy inaczej, jest inny. I mam zamiar go rozszyfrować choćby miało to trwać kilkanaście lat.
- Mało oryginalne. - Westchnął. - Ja spaliłem. - Wzruszył ramionami jak gdyby nigdy nic i bez namysłu usiadł obok mnie, co wywołało we mnie jeszcze większe gotowanie.
Bezczelny, głupi, tleniony blondyn!
Gdy tylko jego tyłek spoczął na moim łóżku przepełnionym zapachem wanilii od razu się podniosłam, jakby na zawołanie i cała zdenerwowana tą sytuacją podeszłam do swojego biurka gdzie był porozrzucane papiery, które zaczęłam sprzątać.
Tak, to moja jedyna z dziwnych metod na uspokojenie się. Zazwyczaj brzdąkam coś na gitarze a emocję wylewam na papier, lecz przy ludziach raczej nie wyciągnę gitary i nie zacznę na niej grać, a na pewno tego nie zrobię przy Rossie.
- Dobra, skoro wiesz, że potrafię matematykę lepiej od ciebie możemy zakończyć te bezsensowne uczenie? - Odpowiedziałam oschle powoli się od niego odsuwając, na moje nieszczęście zauważył to i od razu zmierzył mnie wzrokiem, co wywołało na moim ciele nie przyjemne ciarki. - Nie mam ochoty się z tobą borykać miesiąc.
- Nie. - Odpowiedział krótko z głupim uśmiechem, przeszywającym jego okropną twarz, która tylko się prosiła o jej naruszenie przez moją pięść. Po jaką cholerę chce ze mną spędzać czas dwa razy w tygodniu (wliczam sobotnie obiadki) skoro mnie nienawidzi i vice versa. Spojrzałam na niego pytająco. - Mimo, że będzie to dla mnie bardzo trudne, chcę cie po wkurzać. I tyle.
- Nienawidzę cię z całego serca Lynch. - Warknęłam patrząc w te jego prawie czarne ślepia, które w tym momencie nie ukazywały nic. Ani złości, spokoju, litości czy współczucia. Po ustach chłopaka przemknął znów ten tajemniczy uśmiech, który jeszcze bardziej mnie podirytował. - Jak mogłam ci ufać? Chyba przyjaźnienie się z tobą była moją najgorszą decyzją.
- I vice versa Willson. - Odpowiedział chłodnym tonem po czym szybko wstał z mojego łóżka i wyszedł z mojego pokoju rzucając jedynie "widzimy się w następny poniedziałek".
Kiedy drzwi trzasnęły, bezwładnie opadłam plecami na łóżko, które otuliło mnie zapachem wanilii oraz dotykiem wysypujących się piór z pierzyny. W brzuchu czułam dziwny nie pokój, jakbym właśnie próbowała samej sobie wmówić nie prawdę..
A może tak faktycznie jest?


___________
Helołłł
Kolejny rozdział za nami,
mam nadzieje że się podoba ponieważ pracowałam 
nad nim jakieś trzy dni :-)
Starałam się, aby był w miarę interesujący oraz długi
no ale to już wy oceniacie. 
Pozdrawiam serdecznie i zachęcam do
obserwowania oraz udostępniania swojej opinii na temat rozdziału. 
;**



czwartek, 17 września 2015

Rozdzial 3


"Jeżeli on odchodzi.. Czy to sprawi że w końcu zapomnę?"





- Powtórz. - Powiedziała Coralyn na co wywróciłam oczami, ponieważ każe mi to od nowa tłumaczyć po raz setny. Czy ta kobieta ma problemy ze słuchem? Czy może ja bełkocze? 
- Ross nie będzie z nami chodził do ostatniej klasy, ponieważ jedzie do L.A. na kręcenie czwartego sezonu "Austin&Ally". Zresztą ma dość rozdawania autografów na co drugiej przerwie lub robienia sobie zdjęć z napalonymi fankami, z jego klasy. - Odpowiedziałam ze znudzoną miną. Niechętnie spojrzałam na szatynkę, która już chciała mnie jeszcze bardziej zdenerwować i powtórzyć polecanie. Szybko zmroziłam ją wzrokiem przez co przyjaciółka tylko posłała mi niemrawy uśmieszek po czym skończyła swoją wędrówkę po moim pokoju i dosiadła się obok mnie na łóżku. Jej pastelowo różowa spódnica do kostek lekko się podwinęła, odkrywając połowę szczupłych, wyrobionych łydek dziewczyny. Była taka idealna. Miała ładną figurę, piękne wcięcie w talii, zgrabne, długie nogi, ciemne włosy do ramion, pełne usta, wielkie oczy.. Każdy chłopak się za nią ogląda, wystarczy że przejdzie obok jakiegoś faceta a ten od razu leci z wywalonym jęzorem błagając aby podała mu numer. Fakt, w szkole ją ignorują a raczej PRÓBUJĄ to robić co im się ewidentnie nie udaję. 
- Chyba popełnię samobójstwo! Sławny Ross Lynch rzuca naszą szkołę.. - Powiedziała z teatralnie udawanym smutkiem przy okazji wywołując dawno nie widziany uśmiech na mojej twarzy. - Takie ciacho. - Wybuchłam nie opanowanym śmiechem przez co Carolyn spojrzała na mnie z przerażoną miną. Dawno się tak nie śmiałam, w sumie nadal nie wiem czemu teraz się tak śmieje. Jest to niespotykany okaz. Kiedy już się opanowałam, jednym palcem wytarłam teatralnie 'łzę' a przyjaciółka posłała mi tylko ten swój podejrzliwy uśmieszek, którego wręcz nienawidziłam.
- Chyba mi nie powiesz, że nie jest przystojny? - Rzuciła udawanym, poważnym tonem patrząc na mnie spod ukosu, przez co poczułam się niezręcznie. Oczywiście ja mam swoje jedno zdanie na tema Rossa, które nigdy w moim życiu się nie zmieni. Jest to cholerny egoista, który myśli tylko jak tu mi dokuczyć lub mojej przyjaciółce.. A jeżeli chodzi o wygląd wewnętrzny, nie skomentuję. Nigdy.
- Chcesz kakao? - Zerwałam się z łóżka, kompletnie ignorując pytanie szatynki, która zapewne mroziła mnie wzrokiem. Na szczęście stałam do niej plecami, przez co czułam się jak na razie bezpieczna. Nagle zza pleców usłyszałam chrząknięcie, które zmusiło mnie do powolnego odwrócenia się. 
- Czemu unikasz odpowiedzi? Jeszcze tydzień temu walnęłabyś bez zastanowienia, że jest "ohydnym szczurem". - Nadal nie odpuściła. W odpowiedzi wywróciłam oczami i niechętnie usiadłam obok lekko zdezorientowanej dziewczyny. Matko, nie moja wina że moja głową ma teraz system 'error' ponieważ, ktoś taki jak Ross Shor Lynch wywołał u mnie myśli, które nie powinny zaznać światła dziennego. - Carmen, do cholery!
- Nadal jest szczurem ale nie ohydnym! - Odpowiedziałam takim samym krzykiem co ona, przy okazji podnosząc teatralnie ręce do góry w geście poddania. Od razu poczułam na sobie wzrok Carolyn, która widocznie była mocno zszokowana moją odpowiedzią. Nie dziwie się. Sama w to nie wierzę.
- Matko boska! Kim jesteś? I co zrobiłaś z Carmen Wilson?! - Zaśmiała się nadal z lekkim przerażeniem w głosie, po czym objęła mnie ramieniem przytulając do siebie. Wywróciłam oczami i szybko zdjęłam jej rękę ze swoich ramion uwalniając się z tego niemiłosiernie bolącego uścisku. Sama siebie nie rozpoznawałam, byłam wręcz w szoku. - Dobra zmieńmy temat. Widzę, że coś cię to nie kręci. - Zaśmiała się po czym delikatnie się podniosła z łóżka dając wolność swojej dotychczas przygniecionej spódnicy, która wręcz wołała o pomoc. Ciągle obserwowałam jej ruchy. Chodziła lekko zestresowana, ale próbowała to wszystko zakryć wielkim, sztucznym uśmiechem na jej idealnej twarzyczce. W końcu zatrzymała się przy jednym ze zdjęć na ścianie, dokładniej nie wiedziałam jakim ponieważ jej sylwetka kompletnie mi uniemożliwiała dostęp. Lekko się wychyliłam zza łóżka co pozwoliło mi dostrzec jedynie aktualny wyraz twarzy dziewczyny, który mnie lekko zaniepokoił. - Nie mówiłaś, że byliście blisko.
- Mówiłam. Przyjaźniliśmy się kilka lat, znaliśmy na wylo.. - W tym momencie Coralyn się odsunęła pozwalając mi ujrzeć jej główny punkt zainteresowania. Było to zdjęcie robione dokładnie w wakacje, dwa lata temu gdy zabrał mnie do Nowego Jorku wraz z całym jego rodzeństwem i Ell'em ponieważ mili mieć tam ważny koncert. Na zdjęciu staliśmy tyłem. Prawą ręką wskazywałam na Statuę Wolności a lewą trzymałam dłoń tlenionego blondyna. Na sam widok delikatnie się uśmiechnęłam wywołując u szatynki jeszcze większe oburzenie co kompletnie zignorowałam i nadal błądziłam w myślach.
Ten wyjazd był idealny, oczywiście nic między nami nie było. Po prostu lubiliśmy tak chodzić, z czego Delly wszystko wyolbrzymiała i zarzucała nam oczywiście coś więcej niż przyjaźń. No i tak zostało zrobione to zdjęcie, Rydel chciała nam udowodnić, że na prawdę wyglądamy jak kochająca się para..
Szybko oprzytomniałam trzęsąc głową w prawo i lewo. Mój uśmiech zszedł a ja spoważniałam.
- Nic między nami nie było. - Odpowiedziałam oschle. - To tylko przyjaźń. - Dokończyłam po czym gwałtownie wstałam z łóżka i wyszłam z pokoju zostawiając w nim samą, zdezorientowaną Coralyn.
Zbiegłam schodami na dół próbując cały czas wyrzucić z głowy te cholerne wspomnienia, ponieważ gdy wracały one.. Wracało wydarzenie zmieniające całe moje życie. Dzień w którym wszystko się posypało, popadłam w depresję, serce pękło a mózg został brutalnie zniszczony. Nie chce o tym myśleć, nie mam zamiaru wracać ani kończyć. Zresztą, sama nie wiem czego chcę. Zbyt mnie to tłoczy, niszczy, rujnuje..
- Carmen uważaj! - Usłyszałam za sobą zaniepokojony krzyk brata. Jak z automatu podniosłam głowę z drewnianych schodów obłożonych starymi dywanikami, uszytymi przez babcię.
Nawet nie zdążyłam wyłapać obrazu a już poczułam mocne uderzenie po czym wylądowałam bezradnie na podłodze z wielkim bólem kości ogonowej. Powoli podniosłam swoje ciężkie powieki odkrywając czerwoną zasłonę, przed sobą ujrzałam również leżącego na ziemi tlenionego blondyna, który jeszcze niedawno błądził po mojej głowie. Cały czas wpatrywałam się w blondyna, który właśnie masował sobie czubek głowy. pewnie uderzył w poręcz. Gwałtownie się podniosłam, czego po chwili pożałowałam ponieważ moje pole widzenia zasłoniły białe oraz czarne kropeczki, po chwili zakręciło mi się w głowię przez co zaliczyłam jeszcze jeden upadek, tylko tym razem w ramiona Chrisa. - Jakbym cię nie złapał, rozwaliła byś sobie głowę złotko.
- Dlatego jesteś moim bratem, aby mnie ratować. - Zaśmiałam się po czym stanęłam na równe nogi i potargałam bruneta po jego czuprynie, przez co na jego twarzy wymalował się wielki uśmiech. - A ty Lynch - Odwróciłam się w stronę już stojącego chłopaka. - Uważaj jak łazisz. - Warknęłam po czym wyminęłam go i zbiegłam na dół do kuchni gdzie jeszcze było słychać krzyk chłopaka.. Ten okropny krzyk. Potem mój. Carmen, skończ już do cholery wspominać! To nic nie da. Tylko cię wpędzi w nie potrzebne problemy ze samą sobą, których byś raczej nie chciała.
W ogóle co tu do cholery robił Ross? Jest niedziela, zwyczajna niedziela. Od kiedy on utrzymuje tak dobry kontakt z moim bratem? Przecież dzielą ich dwa lata różnicy..
A no tak, oni się przyjaźnią.
Cholera, chyba wezmę jakieś leki.
Zaczęłam grzebać po szafkach w poszukiwaniu witaminy c, mimo to nigdzie jej nie znalazłam mimo to ujrzałam coś co mnie przeraziło, zarazem.. zszokowało.
Nie to nie może być prawda..


___________
Heloł!
Dziś postanowiłam wrzucić rozdział,
ponieważ nie miałam nic do uczenia a chciałam jak najszybciej napisać.
Mam nadzieje że się podoba :))
Pozdrawiam wszystkich!
I całuję ;*



poniedziałek, 14 września 2015

Rozdzial 2


"Obiadek w towarzystwie przyjaciół i wroga to najpiękniejsza rzecz na świecie"



- Znów cała w siniakach! - Usłyszałam zdenerwowany głos mojej mamy, która bezczelnie wtargnęła mi do mojej łazienki, kiedy stałam na środku w samej bieliźnie. Odruchowo przykryłam się białym ręcznikiem z nadzieją, że moja rodzicielka nie zobaczy tego największego siniaka na plecach, który został lekko złagodzony przez Rossa. Ale słuchawek i tak nie dostanie. - Kto cię tak urządził? - Najchętniej zrzuciłabym całą winę na tlenionego blondyna, no ale niestety on mnie nawet palcem nie dotknął. 
- Koledzy twojego ulubieńca. - Warknęłam po czym rzuciłam ręcznik na ziemię a następnie chwyciłam swoje szare, długie spodnie od piżamy i delikatnie nałożyłam je na swoje chude nogi, następnie włożyłam za dużą, białą bluzkę zakrywając największe siniaki. Po przebraniu w końcu mój wzrok spoczął na mamię, która nie wyglądała na zadowoloną. Zapomniałam, nie lubi kiedy nazywam Rossa "jej ulubieńcem", ponieważ uważa, że posądzam ją o dyskryminację. Dziwna jest, ale kocham ją najmocniej na świecie. No ale sama prawda, ona wręcz go uwielbia. Co weekend jest zapraszany wraz z rodzinką na uroczyste obiady, gdzie ciągle chwali Rossa a mnie poucza. 
- Ty i twój brat jesteście moimi ulubieńcami. Pamiętaj. - Powiedziała po czym delikatnie pocałowała mnie w czoło i przytuliła do siebie co spowodowało u mnie szeroki uśmiech. Kiedy mnie przytula, czuję się bezpieczna, szczęśliwa.. Pełna. Ona zawsze mnie rozumie, wiem że mogę powiedzieć jej wszystko co tylko sobie wymarzę. Nie mam przed nią tajemnic. - A teraz spać. - Przeczesała moje włosy po czym puściła mnie z objęć powodując, zimno przechodzące po moim ciele i znów te cholerne zakłopotanie. Posłała mi delikatny uśmiech po czym skierowała się ku wyjściu, lecz zatrzymała się przy framudze drzwi po czym powoli się odwróciła w moją stronę. - Taka błahostka zmieniła twoje życie w wielki syf. - Powiedziała poważnym tonem wpatrując się we mnie z wielkim skupieniem. Ja natomiast wywróciłam oczami i szybko wskoczyłam pod swoją cieplutką kołderkę przepełnioną zapachem wanilii, który wręcz uwielbiam.
- Ja bym powiedziała gówno. - Zaśmiałam się po czym wtuliłam swoją głowę w poduszkę również przepełnioną tym samym zapachem.
- Byliście takimi przyjaciółmi. - Usłyszałam smutny głos mamy, która widocznie nadal nie odpuściła i opierała się o framugę drzwi. - W sumie to on jako jedyny wydobył cię ze studni. - Powoli podniosłam swoją ciężką głowę i spojrzałam na mamę przerażona głębią jej słów. - Wiesz o co mi chodzi. - Nie do końca. - Pamiętam jak każdy swój wolny czas przebywaliście razem, byliście tacy szczęśliwi..
- Skończ. - Przerwałam jej oschle po czym moja głowa bezradnie opadła na miękką poduszkę z której wydobyły się bialutkie piórka. W końcu nastała cisza, budząc we mnie nadzieję że rodzicielka już opuściła moją jakże świętą jaskinie przepełnioną świątecznymi lampeczkami i zdjęciami z polaroida. Niestety, moją nadzieję rozwiał głos który przed chwilą paplał coś o Rossie.
- Nadal ich nie zdjęłaś. - Z niechęcią podniosłam głowę i zerknęłam na mamę, przyglądającą się jakimś zdjęciom przyczepionych na ścianie. Za bardzo nie wiedziałam o co jej chodzi ponieważ mój wzrok był rozmazany, jak zwykle kiedy ktoś przerywa moją świętą próbę zaśnięcia. Kiedy wzrok się wyostrzył a ja w końcu dostrzegłam te kilkanaście zdjęć, od razu na mojej twarzy wywołały prawie niewidoczny uśmiech, który był przeze mnie nie mile widziany.
Były to zdjęcia za czasów mojej jakże wielkiej przyjaźni z Rossem. Na jednym byliśmy we dwoje przebrani w jakieś śmieszne ubrania, a ja całowałam tlenionego blondyna w policzek. Drugie natomiast było zrobione w Kalifornii, kiedy kierowaliśmy się na plan "Austin&Ally". Pamiętam jak przekonywał moich rodziców aby się zgodzili na wyjazd.. Było ciężko ale w końcu się udało.
W moim pokoju jest jeszcze wiele zdjęć z byłym przyjacielem, ale ciężko mi jest je zdjąć, nie wiem czemu. Po prostu nie chce pozbywać się wspomnień, co on z pewnością już zrobił.
- Nie miałam na to czasu. Jutro to zrobię. - Odpowiedziałam obojętnym tonem po czym po raz trzeci opadłam na poduszkę.
- Jutro to będziesz mi pomagała szykować obiad, ponieważ o 15 przyjdą państwo Lynch wraz z rodzeństwem i Ellingtonem.
- Myślałam, że ich rodzice wyjechali do Nowego Jorku. - Odpowiedziałam już zaspanym głosem, który najwyraźniej dał coś mamie do zrozumienia ponieważ jakby odruchowo zgasiła światło co wprowadziło mnie w jeszcze większą senność.
- Owszem, ale przylecieli na weekend, więc chcę ich prawidłowo przywitać.
- I przy okazji wprowadzić intruza do naszego domu? - Zapytałam ledwo podnosząc głowę z poduszki i zerkając na nią spod łba.
- Niby intruz a na twoich ścianach wisi. - Ona wykorzysta nawet najmniej ważną informację przeciwko mnie, nie wiem jak to robi ale zawszę wygrywa.
Przewróciłam oczami po czym padłam na poduszkę, przyrzekając sobie że już nie podniosę tej ciężkiej głowy tylko udam się w krainę snów. - Budzę o 9. - W geście potwierdzenia, że przyjęłam do siebie tą wiadomość machnęłam niedbale ręką po czym usłyszałam ciche "Dobranoc" i odpłynęłam.
Jak szybko zasnęłam tak się obudziłam, znaczy zostałam obudzona. Kiedy podniosłam swoje ciężkie powieki ujrzałam przed sobą mamę trzymającą tuż przed moją twarzą telefon. Nie zważając na to, że jest już po 10 jakby nigdy nic wstałam z łóżka i skierowałam się ku swojej wielkiej szafie, która była obklejona jakimiś plakatami różnych zespołów, oczywiście nie zabrakło tam R5, przecież Ross musiał przykleić ten plakat przy okazji oszpecając moją szafę. Ignorując jakieś wołania ze strony rodzicielki wyjęłam czarną bluzkę na ramiączka, koszulę w szaro-białą kratkę, krótkie jeansowe spodenki no i oczywiście bieliznę. Kiedy już miałam wejść do toalety aby wziąć zasłużony prysznic i w końcu przebrać się w coś czystego zatrzymały mnie słowa, które wymówiła moja mama.
- Zaspałyśmy obie, masz 10 minut ponieważ obiad przesunął się na 14 a my musimy wszystko zrobić, ponieważ ojciec pojechał z Chrisem na jakiś durny mecz i będą równo na obiad. - Pokiwałam w ramach odpowiedzi twierdząco głową po czym bez żadnych zahamowań weszłam do toalety.
Szybko wzięłam prysznic i umyłam swoje brązowe włosy co zajęło mi jakieś pięć minut, kolejne pięć spędziłam na ubraniu się i rozczesaniu kudłów.
W mokrych włosach zbiegłam na do kuchni aby pomóc mamie w przygotowaniach na ten jakże cudowny i na pewno mile spędzony w towarzystwie Rossa obiadek. Pod gorącą wodą umyłam dłonie po czym stanęłam obok mamy wyczekując na jakieś polecenie.
- Dobra. - W końcu się odezwała po czym wyjęła z kieszeni spodni białą kartkę. - Mamy do zrobienia Bruschette, zupę pomidorową, Grissini, Spaghetti All'amatriciana, Pizze, Cannelloni z sosem bolońskim, czarny makaron z przegrzebkami i sosem truflowym, Lasagne bolognese, tiramisu z truskawkami, Zabajone, Torta con ricotta, Bombardino i Calimero a na koniec Cafe affogato. Ale to dopiero kiedy jak będzie czas bo lody się roztopią a kawa wystygnie. - No tak, moja mama jest włoszką więc musi wszystkich zasypywać jej przysmakami. Znaczy mi to pasuję ponieważ sama uwielbiam włoską kuchnię, jeszcze w wykonaniu mamy to w ogóle bomba, ale jednak roboty z tym jest. - Cholera, przecież spaghetti nie podamy im na zimno! Tak jak Bruschette i w ogóle resztę! Cami, pomóż.
- Mamo, po prostu będziemy musiały robić to gdy przyjdą i po kolei dawać. - Odpowiedziałam spokojnym tonem. - A teraz zróbmy desery, one nie muszą być na ciepło.
- Racja, o 13 zrobimy resztę i wszystko będzie na czas oraz ciepłe. - Powiedziała już spokojna po czym nałożyła swój ulubiony żółty fartuszek, który dostała od matki. -Ja robię Torta Con Ricotta a ty zrób Tiramisu z truskawkami i Zabajone. - Pokiwałam twierdząco głową po czym wzięłam się do pracy.
*Cztery godziny później*
- Ja otworzę ty nalej zupę do misek. - Powiedziała mama zdejmując ze swojej eleganckiej sukienki fartuch, ja oczywiście nie miałam ochoty się stroić więc zostałam w tym co rano. Machnęłam ręką na znak, że się zgadzam po czym przelałam zupę do wszystkich 12 misek. Na każdą zupę posypałam parmezanem i ozdobiłam listkiem bazylii. W tle słyszałam już całą rodzinę Lynch, rozmawiającą z moją mamą. 
- Mimo, że potrafię nalać do 12 talerzy przenieść ich już nie dam rady. - Krzyknęłam z nadzieją, że w kuchni zjawi się moja mama, tata lub brat. Niestety po kilku minutach nikt się nie zjawiał, więc uświadomiłam sobie, że takie czekanie na kogoś w geście pomocy jest jak wierzenie w niemożliwe. Przewróciłam oczami po czym wzięłam dwie pierwsze miski stojące najbliżej mnie i zaniosłam do jadalni gdzie wszyscy byli na miejscach i śmiali się w najlepsze. Po raz kolejny wywróciłam oczami po czym podeszłam do Pani Stormie i Pana Marka podając im dwa ładnie ozdobione miski przepysznej zupy w moim wykonaniu. 
- Dziękuje kochana, miło cię znów widzieć. - W roli kelnerki, czy ogólnie? Oczywiście komentarz zachowałam dla siebie i w ramach odpowiedzi delikatnie się uśmiechnęłam. Kiedy już miałam się odwrócić i pójść do kuchni po kolejne miski z zupą usłyszałam głos, który spowodował u mnie nie miłe ciarki.
- Mam nadzieję, że słuchawki znów powrócą do swojego właściciela. - Mam nadzieję, że oszczędzisz sobie głupich komentarzy i się przymkniesz. 
- Chyba musisz kupić nowe. - Odpowiedziałam posyłając mu wredny uśmieszek. Bez przeszkód skierowałam się do kuchni i przyniosłam kolejne zupy i kolejne i kolejne.. Aż w końcu zostały tylko dwie, czyli dla mnie i dla Chrisa. W spokoju podałam bratu zupę na co zareagował wielkim uśmiechem po czym sama postawiłam swoją, na moje nieszczęście siedziałam na przeciwko tlenionego blondyna, który cały czas dziwnie na mnie patrzył. 
W końcu mama ogłosiła jakąś śmieszną mowę po czym zaczęliśmy jeść.
- Carmen, jak w szkole? - Usłyszałam głos Pana Lynch przez co byłam zmuszona podnieść głowę znad talerza i zerknąć w jego stronę.
- Jest.. - W tej chwili poczułam na sobie nie przyjemny wzrok Rossa, który widocznie nie chciał abym wspomniała o meczu koszykówki jak jego koledzy mnie poturbowali a on tylko stał i się patrzył. - Okej. - Dokończyłam dziwnym głosem po czym wbiłam wzrok w swoją czerwoną zupę. 
- Cam co z twoim policzkiem? - Wyrwał mnie zaniepokojony głos Delly. Cholera, kompletnie zapomniałam o siniaku na policzku, który zrobiła mi piłka od koszykówki rzucona 'przypadkowo' prosto we mnie przez Nathana. Odruchowo zasłoniłam policzek nadal siedząc w ciszy, nie wiedziałam co powiedzieć. Prawdę? A może skłamać? Cholera wie. - Nie mów, że to kolejna sprawka kumpli mojego brata.. - O dziwo pokiwałam przecząco głową co zdziwiło nie tylko mnie ale także Rossa i moją mamę. Oboje znali prawdę, oraz mieli świadomość, że wiecznie chciałabym zrzucać winę na tlenionego blondyna ale tym razem.. Coś nie wyszło. 
- Wczoraj wieczorem potknęłam się o zawinięty dywan i uderzyłam w kant łóżka. - Odpowiedziałam mając cały czas wbity wzrok w zupę, aby nikt nie odgadł że kłamię. 
- Biedactwo ty moje. - Powiedziała z troską Rydel po czym znów zjadła trochę zupy. W głowie tłumiło mi się tyle myśli.. Czemu skłamałam? Dlaczego go obroniłam? Przecież nie zasłużył, powinnam go na starcie wsypać, ale coś mnie zatrzymało. - A właśnie! - Wyrwał mnie na prawdę głośny krzyk Delly. - Przypomniało mi się coś.
- Umieramy z ciekawości. - Zaśmiał się Ell po czym szybko tego pożałował ponieważ został obrzucony nieprzyjaznym wzrokiem blondynki. - Sory, sory..
- Organizuję w waszej szkole bal. - Powiedziała już uspokojona po czym odłożyła pustą miskę na bok stołu, gdzie znajdowało się jeszcze kilka takich samych naczyń. - Wiecie, w końcu to ostatni bal Rossa.. - Zapanowała cisza. Odruchowo spojrzałam na blondyna siedzącego przede mną, który nie wyglądał na zadowolonego, był wręcz wściekły. Za bardzo nie wiedziałam czy mam się teraz odezwać, czy może przemilczeć. W mojej głowię panowała pustka. Mimo, że nie cierpię Rossa i na prawdę idzie mi na rękę jego na razie nie wyjaśnione odejście ze szkoły to.. Mam wrażenie, że jednak będę tęsknić? Matko boska! Nie wiem! - Sory brat, wymsknęło się.
- Nic się nie stało Delly i tak musiałbym to powiedzieć.. - Wszyscy spojrzeli na chłopaka zdziwionym wzrokiem, prócz mnie. Ja patrzyłam bardziej zaniepokojonym co chyba zauważył..




_______________
Hejcia!
Po pierwsze przepraszam, że tak późno,
niestety wywalili mi jak na złość prąd :/
No ale mam na szczęście laptopa i dokończyłam w nocy dla was :)
Po drugie (wkraczamy do rozdziału) 
zaczyna wszystko iść po myśli Carmen, w końcu Ross wyjedzie 
i ona nie będzie musiała widywać jego buźki na co dzień, ale czy oby na pewno
dziewczyna tego chce?..
Pozdrawiam. ;*


niedziela, 6 września 2015

Rozdzial 1


"Już myślisz, że w końcu coś się przełamie ale cały czar pryska po kilku sekundach."

*Dwa lata wcześniej*



- Willson do tablicy. - Usłyszałam te okropne słowa, które z taką łatwością wydobyły się z ust Pani Hildegard. Jest to kobieta około sześćdziesiątki, lekko zgarbiona brunetka o niebieskich oczach. Z twarzy wygląda na bardzo sympatyczną kobietę, która zawsze służy ręką lecz pozory mylą.. Jest to wredny pryk, chcący uprzykrzyć życie wszystkim na tej sali. No ale, co to byłaby za szkoła gdybym ja nie była w roli głównej? Mnie nienawidzi najbardziej. Od pierwszej klasy, gdy tylko ujrzała moją mizerną posturę wiedziała że jestem idealną osobą na najgorsze katorgi. Można powiedzieć, że pałamy do siebie nienawiścią. 
Niepewnie wstałam z krzesła po czym ignorując spojrzenia całej mojej klasy podeszłam do tablicy. Moje nogi z każdym krokiem stawały się jak z waty a ręce zaczynały trząść. Czułam sobie kpiący wzrok nauczycielki, oraz reszty osób tu przebywających. Powolnym krokiem podeszłam do mojego największego wroga, niepewnie chwyciłam białą kredę i skupiłam na zadaniu. Przynajmniej chciałam. Co chwilę do moich uszu dobiegały ciche wyzwiska, chichoty oraz popędzania ze strony Hildegard. Stres z sekundy na sekundę zażerał mnie coraz bardziej, pozbawiając przy tym zdrowego rozsądku. Matematyka zawsze była dla mnie banalna, lecz w szkole zamieniała się w najgorszy, najbardziej niezrozumiały przedmiot świata. 
Szybko rozwiązałam poprawnie zadanie, po czym wróciłam do ławki z opuszczoną głową. 
"Kujon" to było najczęściej powtarzane słowo, kiedy odchodziłam od tablicy zostawiając za sobą poprawnie rozwiązane działanie, przyzwyczaiłam się. Kątem oka zauważyłam Rossa rozmawiającego z jakimś kolegą z jego drużyny koszykarskiej. Pewnie omawiają jak rozegrać najbliższy mecz. Muszę już z tym skończyć, przestać się interesować. Oboje popełniliśmy ten sam błąd, padły słowa, które nie powinny paść, przesadziliśmy i to wszystko przez taką błahostkę. Cholera jasna, skończ. 
W końcu nastał dzwonek na przerwę, który przerwał moją jakże wciągającą zabawę długopisem. Z klasy wybiegłam jako pierwsza aby uniknąć nie potrzebnych wyzwisk i obelg. Szybkim krokiem skierowałam się do swojej szafki mając wzrok cały czas wbity w ziemie. Kiedy doszłam do celu na moje nieszczęście przy szafce obok stał Ross i wkładał książki.
Szybko podeszłam do niej, otworzyłam drzwiczki a następnie wrzuciłam do środka podręcznik od matematyki. Robiłam to zbyt szybko, przez co uwaga blondyna została skupiona ewidentnie na mnie. Czułam jak jego wzrok przeszywa przez moje ciało z zamiarem odkrycia najgłębszego strachu.
- Co? - Trzasnęłam szafką gwałtownie się odwracając do woatrzonego we mnie chłopaka, który posłał mi tradycyjny złośliwy uśmieszek. - Nie mam czasu na twoje gierki Lynch.
- Długo wkuwałaś do matmy? - Odezwał się dodając do swojej jakże inteligentnej odpowiedzi chytry uśmiech, który zawsze doprowadzał mnie do szału. Zresztą on sam doprowadzał mnie do szału. Sama jego obecność sprawia, że mam ochotę wydrapać sobie oczy. 
- Ja się przynajmniej uczę w przeciwieństwie do ciebie. - Warknęłam zarzucając swój skórzany plecak na ramię. Chłopak chciał już skomentować moją wypowiedz lecz coś a właściwie ktoś nie dał mu zacząć ponieważ stanął pomiędzy nami i skarcił Lynch'a wzrokiem.
- Rossy chyba trener cię wołał, lepiej idź chyba że znów chcesz dostać. - Coralyn! Moje wybawienie. Zawsze zjawia się w idealnych momentach i wie co powiedzieć, po prostu ma wyczucie. 
Ogółem jest to szatynka o długich włosach, ma duże niebieskie oczy i pełne usta, które często maluje na ciemny czerwony kolor. Poznałyśmy się pół roku temu, kilka tygodni po mojej sprzeczce z Rossem. Kiedy popadłam w ryk i użalanie się nad sobą ona pomogła odnaleźć małe cząstki mnie, którę choć odratowała. Jest jedyną osobą której w pełni ufam i wiem, że mogę powierzyć swoje życie, co zrobiłabym z wielką chęcią. 
Nie pewnie wychyliłam się zza szatynki aby ujrzeć reakcje Rossa, oczywiście była taka jak myślałam czyli wywrócił oczami i odszedł w stronę szatni, Coralyn tylko za nim pomachała a następnie odwróciła się do mnie z wielkim uśmiechem na twarzy. 
- Rossy? - Zapytałam patrząc na nią spod ukosu. Dziewczyna jedynie posłała mi szeroki uśmech po czym poczochrała moje włosy i zaciągnęła w stronę szatni, ponieważ kolejną i ostatnią lekcją był nieszczęsny wf.
- Wiesz przecież, że nienawidzi tej nazwy. - W końcu się odezwała wprawiając mnie w słynny "trans". Poczułam lekki ścisk w żałądku oraz rozsadzający ból głowy. Wspomnienia zaczynją powoli stawać mi przed oczami, wprowadzając w tymczasowy smutek.
- Ross dziś ty robisz naleśniki, ja robiłam wczoraj a znasz zasady. - Powiedziałam do tlenionego blondyna leżąc jak gdyby nigdy nic na kanapie. Kątem oka zauważyłam jak chłopak kiwa przecząco głową po czym opada na fotel i zaczyna coś grzebać w telefonie z wielkim skupieniem. - Rossy.. - Blondyn podniósł wzrok zza telefonu karcąc mnie wzrokiem po czym powrócił do starej czynności. On to jest niezłym agentem. - Rossy, zrób mi naleśniczki. - Powiedziałam przesłodzonym głosem trzepocząc rzęsami, co chłopaka jeszcze bardziej zirytowało ponieważ wywrócił oczami a następnie rzucił poduszką prosto w moją twarz.
- Niech Riker zrobi. - Odpowiedział zakładając nogi na stolik do kawy. 
- Rikera nie ma. Rossy! - Krzyknęłam ze śmiechem po czym oddałam mu cios poduszką przez co jego telefon spadł prosto na ziemię. Kiedy blondyn chciał go podnieść szybko rzuciłam w niego kolejną poduszką uniemożliwiając mu ten ruch.
- Nie mów "Rossy" - Odpowiedział oschle po czym wstał z fotela i skierował się w moją stronę z chytrym uśmiechem, po chwili byłam ofiarą łaskotek i nieopanowanego śmiechu. Chciałam wydusić z siebie choć jedno słowo lecz nie mogłam. Było to za trudne. Ross miał przewagę. Na moje szczęście dostał smsa i odwrócił głowę przestając mnie atakować. Szybkim ruchem ręki zepchnęłam go na ziemie po czym pobiegłam do kuchni aby wyjąć patelnie, która będzie służyła mi pomocą. Po kilku sekundach w kuchni stawił się blondyn a ja tylko odruchowo wyciągnęłam swoją tarczę w jego stronę.
- Albo robisz naleśniki albo do końca życia będę mówiła Rossy. - Blondyn wywrócił oczami, wyrwał patelnie z moich dłoni i poszedł robić zasłużone dla mnie naleśniczki.
- Racja, nienawidzi. - Odparłam smutno, nie zwracając uwagi na to, że odpowiedziałam dopiero po 8 minutach. Obie w ciszy szłyśmy do szatni. Każda błądziła myślami gdzie indziej. Czasem zastanawiało mnie o czym myśli moja przyjaciółka, mimo że się znamy dosyć długo nigdy nie potrafiłam jej rozgryźć do końca. Jakby miała sekret, który jest schowany tak głęboko, że tworzy zamkniętą w sobie Carlolyn. A może to właśnie ja popełniam błędy i nie wzbudzam u niej zaufania tylko odpycham ją od siebie? Sama nie wiem, może nie powinnam w ogóle się nad tym zastanawiać? Może kolejny raz wyolbrzymiam? To wszystko jest wielką katastrofą.
Zapomnij Carmen, zapomnij.
Podniosłam żwawo głowę do góry a moje usta ułożyły się w delikatny uśmiech, kątem oka zauważyłam że szatynka dziwnie na mnie patrzy. No tak, przed chwilą byłam smutna i sama sprowadziłam nas do krainy ciszy i smutku. Zignorowałam jej wzrok po czym przyśpieszyłam kroku, aby jako pierwsza być w szatni, gdzie będę mogła się normalnie przebrać a nie jak zwykle czyli w kiblu. W sumie nie jestem sama, odkąd Carolyn wyciągnęła do mnie rękę wszyscy ze szkoły zaczęli ją traktować jakby w ogóle nie istniała, była duchem. Oczywiście z Rossem było inaczej, kiedy się zaprzyjaźniliśmy ludzie nic do niego nie mieli i nadal traktowali jak chłopaka sprzed lat, nawet się nie obrażali jak stawał w mojej obronie, po prostu wzruszali ramionami i odchodzili.
Czasem nawet ludzie się go boją, że zniszczy im reputację lub ogólnie będzie prześladował jeżeli się mu postawią, oczywiście są to brednie. Ross nigdy by nikogo nie skrzywdził, jest opanowany nie lubi przemocy fizycznej jak i psychicznej, on wspiera nie katuje. Nawet nie wiem skąd to się wzięło, ponieważ chłopak chodzi cały czas z wielkim uśmiechem na twarzy nawet gdy ktoś go wyprowadzi z równowagi zachowuję spokój i stara się rozwiązać sprzeczkę pokojowo. Znaczy, czasem potrafi się wkurzyć i prowadzić zaciętą kłótnie ale to na prawdę w sytuacjach wyjątkowych kiedy, ktoś już mocno przegina. Pamiętam jak rok temu zaczął ostrą wymianę słów z jednym chłopakiem ze swojej drużyny ponieważ zaczął się na mnie wyżywać w szatni dla dziewczyn, zaszli tak daleko, że Ross wywalił go z drużyny przez co chłopak stracił szansę na dobre stypendium.
Wspominanie o Rossie, nie poprawi ci samopoczucia.
Racja. Muszę skończyć, wyrzucić go z pamięci już na zawsze. Kiedyś widział we mnie wszystko, wady, zalety.. Ale teraz jestem dla niego jedynie dziwakiem chodzącym po holu szkolnym. Ile bym dała aby tamto wydarzenie zniknęło, abym mogła cofnąć się w czasie i wszystko naprawić. Czemu ja to powiedziałam? Dla czego nie zatrzymałam dla siebie? Po co to zrobiłam? Jeszcze te ostre słowa od niego.. Czemu to się wydarzyło? Co miało wnieść do mojego życia?
Skończ.
Dobra, faktycznie muszę się opanować i zapomnieć. Teraz skupiam się na czasie teraźniejszym, nie na przeszłym czy przyszłym. Kiedy powróciłam na ziemie ku mojemu zdziwieniu byłyśmy już u celu gdzie ku mojemu zdziwieniu było puściutko, skorzystałam z okazji i szybko przebrałam się w strój sportowy, czyli krótkie czarne szorty, białą bluzkę z krótkim rękawkiem i białe sportowe buty, na koniec związałam włosy w kucyka aby nie przeszkadzały mi podczas ćwiczeń czy czego tam innego.
Natomiast Carolyn nałożyła żółte szorty, białą bluzkę na ramiączka i żółte trampki ponieważ jak zwykle zapomniała butów sportowych. Obie wyszłyśmy z szatni wchodząc na salę gimnastyczną gdzie ku naszemu zdziwieniu byli.. wszyscy.
- Stinson! Willson! Spóźnienia. - Krzyknął trener przy okazji opluwając siebie i uczniów przed nim. Przez niego wszystkie pary oczu padły na nas a w tle było słychać chichoty lub jakieś obelgi w moją stronę ponieważ Carolyn przecież nie widzą. Masakra. Nie pewnie usiadłyśmy na podłodze, ponieważ tylko tu było wolne miejsce. Kiedy trener gwizdnął z niechęcią uniosłam na niego wzrok. Pan Roberts jest ogółem trenerem chłopców, ale ze względu na chorobę naszej pani przejął grupę dziewczyn, które były wręcz zadowolone ze wspólnego wf-u z chłopcami, w końcu będą mogły się popisać. Trener jest strasznie wysokim oraz napakowanym facetem, ma włosy do ramion przez co cały czas chodzi w kucykach. Z twarzy nie wygląda przyjemnie, zresztą on ogólnie nie jest przyjemny, chyba jego ulubionym zajęciem jest dręczenie dzieci, no może prócz Rossa, to jego ulubieniec. - Lynch i Dowell! Wybieracie składy. Gramy w koszykówkę. - Po jego prawej stawił się Ross a lewej Nathan..
Nathan Dowell, wredny nie wychowany bachor, który chyba jako jedyny z naszej szkoły nienawidzi Rossa, przez tą całą sytuację sprzed roku, którą zdążyłam sobie przypomnieć jakieś 15 minut temu. Jest to wysoki brunet o niebieskich oczach, nieźle przypakowany o cudownej posturze, cholernie przystojny mimo to już mnie nie pociąga. Fakt, kiedyś byłam w nim zakochana po uszy i cały czas nawiałam o nim Rossowi ale to było tylko ślepe zauroczenie, chyba nie dorosłam do takich spraw.
- Willson. - Na ziemie przywrócił mnie oschły głos.. Rossa? Nie to nie możliwe. Przecież, on mnie nie lubi, nienawidzi, żywi do mnie uraz.
Obejrzyj się za siebie.
Ah racja, jestem po prostu ostatnia. Że ja na to nie wpadłam! Czyli to żaden znak aby się pogodzić. Niepewnie stanęłam obok tlenionego blondyna, który od razu na mnie spojrzał jakby, było mu mnie żal?
- Tylko tego nie zwal Willson. - Nie, on tylko martwi się o siebie. W ramach odpowiedzi zasalutowałam po czym wywróciłam oczami i odeszłam na swoje miejsce. Kątem oka zobaczyłam jak Rosemery, najseksowniejsza laska według chłopców bawi się włosami tlenionego blondyna. On natomiast ją zlewa i omawia z jakimś chłopakiem plan grania. Nie wiem czemu ale poczułam się dziwnie na ten widok, coś jakby we mnie drgnęło. Pewnie przeziębienie mnie łapie, tak na pewno.
Po chwili usłyszałam gwizdek, a po kilku sekundach zobaczyłam jak kilku tyranów biegnie w moją stronę by mnie kryć, przy okazji waląc mnie z łokcia w brzuch przez co z wielkim jękiem upadłam na ziemie. Ból był nie miłosierny, gorszy od bólu zęba lub głowy, coś okropnego. Przed oczami pojawiły mi się mroczki mimo to nadal widziałam jak dwójka chłopaków przybija sobie nade mną piątkę a Rosemery próbuje zatrzymać Rossa, który chciał.. stanąć w mojej obronie?
- Właśnie pozbawiliście mnie jednego zawodnika! - Muszę przestać sobie dawać tą nadzieję, nawet nie wiem po co to robię. Przecież się nie lubimy, nie chcę mieć z nim nic wspólnego, to po prostu mój umysł się jeszcze nie odzwyczaił od życia bez niego. Ledwo podniosłam się z ziemi nadal trzymając bolące miejsce, wszystkie spojrzenia padły na mnie. Niektórzy patrzyli z pogardą, inni ze zdziwieniem a jeszcze inni z podziwem co chyba najbardziej mnie zdezorientowało. Moja rękę zsunęła się z brzucha a ja niepewnym krokiem wróciłam na swoje miejsce udając twardą, mimo to nie byłam. Chciałam uciec, rozpłakać, cokolwiek ale nie być tutaj. Gra na nowo się rozpoczęła a ja padłam ofiarą jeszcze kilku fauli przez co mam z jakieś tysiąc kolejnych siniaków, które bolą niemiłosiernie. Jako ostatnia znalazłam się w szatni, przez co mogłam ochłodzić posiniaczone miejsca, które tak cholernie bolały. Powoli zdjęłam bluzkę aby nie podrażnić ran, stałam w środku toalety przed lustrem i zaczęłam przyglądać się swoim siniakom, raną, krwiakom.. Wyglądam wręcz strasznie. Urwałam kawałek papieru po czym zamoczyłam w lodowatej wodzie. Lekko przyłożyłam do największego siniaka nasączony wodą papier wydobywając głośmy syk.
- Mocne siniaki. - Moją uwagę odwrócił znajomy mi dotychczas głos, w którym zazwyczaj towarzyszyło zimno lecz teraz była troska. Gwałtownie się odwróciłam zasłaniając rękoma biust, mimo że miałam na sobie stanik. Na mojej twarzy przeważał strach a zarazem zdziwienie i to dosyć mocne. - Daj papier, przyłożę ci do pleców. - Co do cholery? Czy on proponuję mi pomoc? Osoba, która jako pierwsza zrzuciłaby mnie z mostu przy najbliższej możliwej okazji, wyciąga do mnie rękę. Niepewnie podałam tlenionemu blondynowi papier nasączony wodą po czym odwróciłam się do niego plecami. Chłopak delikatnie przyłożył go do chyba największego siniaka na moich plecach ponieważ od razu po dotknięciu wydobyłam z siebie głośny jęk przez zaciśnięte zęby. Po kilku sekundach poczułam ulgę a Ross zaczął przykładać papierek do kolejnych siniaków, na szczęście nie były aż tak bolesne.
- Dlaczego to robisz? - Zapytałam niepewnie się odwracając w stronę chłopaka. Znów mogłam ujrzeć jego czekoladowe oczy, zapomniałam już jak one dodawały mi sił lub odwagi czy szczęścia. Jego oczy były jak otwarta księga, można było z nich wszystko wyczytać. Mimo, że skrywa wiele tajemnic, potrafię je odgadnąć za jednym spojrzeniem w ciemne oczy blondasia. Czułam jak szczęście powoli przechodzi przez moje ciało tworząc na twarzy delikatny uśmiech.
- Ponieważ masz moje słuchawki a gdybym był nie miły nie oddałabyś mi. - Czar prysł.



__________
Helooł
No i jest wyczekany rozdział 1! 
Trochę nad nim siedziałam, jakieś dobre 5 godzin ; D
Próbowałam tu trochę zwrócić uwagę na ich przyjaźń, 
aby wzbudzić u was tą chęć dowiedzenia się co się wydarzyło.
Nie wiem czy rozdział udany, ale mam nadzieje że się podobał <3
Pozdrawiam.



piątek, 4 września 2015

Prolog



- Nazywam się Carmen Willson, w październiku skończę 19 lat. Mieszkam w Kolorado od 9 lat i mniej więcej od tylu z się znamy. Mimo, że sprzeczki pomiędzy nami były często byliśmy nie rozłączni. W wieku lat 16 zerwaliśmy kontakt, ponieważ zrobił coś co mnie zabolało i dobiło, nie dałam mu czasu na wytłumaczenia. Dwa lata później wszystko zostało wyjaśnione a my znów zostaliśmy przyjaciółmi. Ukończyłam The Vanguard School, po czym wyleciałam wraz z całą szkołą na wycieczkę do Francji, w ramach nagrody za dobre oceny. Nie miałam kontaktów ze wszystkimi uczniami, jedyną osobą której tam ufałam, przynajmniej przez pewien czas była Carolyn Stinson. Niestety okazało się, że obgaduję mnie za plecami robiąc wielką falę plotek na mój temat jeszcze bardziej poniżając mnie w szkole. Kiedy o tym nie wiedziałam zdradziłam jej mój największy sekret. Oczywiście zrobiła to co najgorsze. Po tym już nigdy się do niej nie odezwałam i tylko odliczałam aby ten koszmarny rok się skończył, zaczęła ostatnia klasa i w końcu koniec szkoły. Kiedy widziałam jak niszczy mi życie chciałam uciec i nigdy nie wrócić, to było największe marzenie. Dokładnie po pogrzebie mojej matki, ojciec wysłał mnie na zajęcia taneczne ponieważ myślał, że popadam w depresję i chciał mnie jakoś rozerwać, niestety moim oczom ukazała się brunetka o ciemnych oczach, z długimi rzęsami i wypełnionymi ustami. Carolyn Stinson. Na wejściu wyszłam i już nigdy tam nie wróciłam. Za to douczałam się w domu, sama. Byłam już przyzwyczajona, wiecznie sama. - Przerwała swój monolog, kiedy ujrzała wzrok prokuratora, siedzącego na przeciwko niej. W jego oczach było widać zdziwienie a zaraz nie dowierzanie. Racja prokuratorowi nie chciało się wierzyć, że taka ładna i inteligentna panienka mogła żyć w samotności. Nawet on mając 45 lat poczuł chęć nawiązania z nią lepszego kontaktu tuż po przesłuchaniu, ale wiedział że nie może. Praca mu nie pozwalała jak i prawo. Natomiast Carmen była zmieszana, nie wiedziała kompletnie co robić, jak się zachować.. Miała mętlik w głowie a ręce pociły się coraz bardziej. W myślach zadawała sobie tylko jedno pytanie “Czemu do cholery przy tym byłam?” , męczyło to ją. - Może mi Pan powiedzieć czemu ja tu właściwie siedzę? Jestem tylko świadkiem, powinno mnie się przesłuchiwać na miejscu w najgorszym wypadku właśnie tu ale nie muszę chyba opowiadać o swoim życiu. - W końcu wydusiła z siebie z nutką niepewności, bała się. Nigdy jej nie przesłuchiwano w tak poważnej sprawię, zazwyczaj miała krótką wymianę zdań na temat nie posiadanego biletu w transporcie miejskim. Prokurator z podejrzliwym uśmieszkiem opadł na oparcie krzesła, przez co jego twarz nie była już tak widoczna, podniósł jedną brew do góry spoglądając rozbawionym wzrokiem na przerażoną dziewczynę siedzącą tuż przed nim. 



- Panno Willson, pani jest główną podejrzaną. 

____________________
Witam wszystkich!
Wiem, że prolog krótki ale mam nadzieję, że zachęcił do dalszego czytania.
Ogólnie postanowiłam zacząć pisać drugiego bloga ponieważ w głowię mam od groma pomysłów,
a nie chce ich marnować. 
Oczywiście prowadzenie tego bloga nie znaczy, że zamykam 
"Do you remember this moment?"
Oba będą działały.
No nie ważne.
Chciałam jeszcze wspomnieć, że przyszłe rozdziały 
będą z perspektywy głównej bohaterki.
Oczywiście zaczynać się będzie dwa/trzy lata przed tym wydarzeniem.
Pozdrawiam. 
;*