piątek, 25 września 2015

Rozdzial 4


"Kolejne kłamstwo, czy może prawda?"


Tabletki na depresję? Nie rozumiem. Rodzice zachowują się normalnie, nie mają żadnych objaw na tą 'chorobę', Chris raczej też nie wygląda na człowieka w depresji. Więc o co tu chodzi? Czy ja znów czegoś do cholery nie wiem? Przecież moja depresja skończyła się jakieś dobre dwa lata temu! Zresztą w tym pudełku były jakieś ostatnie trzy pigułki. Może po prostu.. Ktoś sobie wrzucił jakieś inne leki do tego pudełka ponieważ nie miał ich gdzie schować?
Nie Carmen, to brzmi nie dorzecznie.
Od wczorajszego dnia w mojej głowię panuję tylko to. Nie mogę się skupić na nauce, a teraz przydałoby mi się to ponieważ mam zamiar zdawać do najlepszej uczelni w L.A. a tam liczą się oceny od pierwszej klasy.
- Panno Willson, bardzo proszę o skupienie się na lekcji. - Wyrwał mnie chłodny głos nauczycielki od matematyki, która właśnie stała przy tablicy i najwyraźniej coś tłumaczyła gdy ja byłam myślami gdzie indziej. Odruchowo pokiwałam głową i tym razem spróbowałam się skupić, ale.. Cały czas przed oczami mam te dosyć spore opakowanie z nie wielką ilością pigułek w środku. Czy ja coś przeoczyłam? Byłam tak zajęta nauką i odgryzaniem się Rossowi, że nie zauważyłam jakiś niepokojących zachowań, któregoś z członków rodziny? To wszystko jest popieprzone. Całe moje życie, powoli się wali a może już zawaliło? Gdy oficjalnie ogłosiłam wraz z Rossem III wojnę światową? Za dużo pytań, za mało odpowiedzi. - Willson! Co się z tobą dzieje? - Znów zostałam ocucona przez nie zadowoloną nauczycielkę. Zdezorientowana podniosłam wzrok na starszą kobietę, kątem oka widząc jak inni szepczą coś do siebie z irytującymi uśmieszkami.
- Przepraszam.. Mam.. - Jeżeli powiem problemy rodzinne, moi jakże cudowni rówieśnicy zaczną gadać o jakiejś patologi lub wymyślać inne nie wyobrażalne rzeczy, których nawet Ross by nie wymyślił. - Problemy z matematyką. - Piątkowa uczennica ma problemy z matmą. Brawo.
- Więc właśnie tłumaczę, może być się łaskawie skupiła? - Skarciła mnie starsza kobieta a za moimi plecami dobiegły ciche chichoty, które ją jeszcze bardziej wyprowadziły z równowagi, ponieważ zaczęła się wydzierać na klasę, że ma nas serdecznie dosyć po czym zadała jakieś dwadzieścia zadań tekstowych do domu. Oczywiście dla mnie to była pestka, ponieważ zazwyczaj gdy wracałam ze szkoły robiłam takich dwa razy więcej aby załapać temat, ale reszta zareagowała wielkim krzykiem "No nie!". Kiedy w końcu nastał koniec lekcji, chciałam opuścić salę lecz przeszkodziła mi w tym nieznośna nauczycielka z tym swoim złośliwym uśmieszkiem.
- Panno Willson, skoro ma pani problemy z matematyką, może szóstkowy uczeń pomoże pani się w tym połapać? Skoro pani chcę zdawać do najlepszej uczelni, trzeba się pouczyć a nie myśleć o niebieskich migdałach. - Jej wypowiedz zdenerwowała mnie jeszcze bardziej niż wczorajsza obecność tlenionego blondyna w moim domu. Ja zdaję sobie z tego sprawę, że ona wie jak sobię radzę z przedmiotem i dla mnie to żaden problem rozwiązać 30 zadań w 15 minut, ale musi mi oczywiście dokuczyć z powody mej "nie obecności" na lekcji.
- Chyba zrezygnuję z pomocy. - Odpowiedziałam dodając do tego sarkastyczny uśmieszek który nauczycielka bez namyślenia odwzajemniła.
- Ależ nalegam, chcę dla ciebie dobrze. - Upierała się tym swoim sarkastycznym tonem. - W końcu przyznałaś, że masz problemy z matmą a ja chcę ci pomóc. - Posłała mi swój złośliwy uśmieszek po czym jej twarz spoważniała. - No chyba że.. Mnie okłamałaś, co grozi uwagą a w uczelni nie będzie to mile widziane. - Nienawidzę tej kobiety. Jak toś jej podpadnie to już do końca ma u niej przesrane, w tym wypadku jestem to właśnie ja. Założę się, że do korków przydzieli mi jakiegoś kujona albo mięśniaka, który pałał do mnie taką samą nienawiścią jak ja do tej nauczycielki.
- Ależ skąd! - Spanikowałam po czym ujrzałam ten okropny uśmiech powoli układając się na jej ogromnej, brzydkiej, starej, zmarszczonej twarzy. - Przyjmę te korki, w końcu to ostatni miesiąc. - Powiedziałam z niechęcią po czym wypuściłam głośno powietrze. Kątem oka zobaczyłam jak do drzwi kieruję się roześmiany Ross. Zapewne został tu tylko po to aby wysłuchać mojego 'kazania' od nauczycielki. Ha! Jaki on śmieszny..
- Ross poczekaj. - Zimny ton nauczycielki zmienił się nagle w bardzo przyjemny i przyjazny, co mnie oczywiście jeszcze bardziej zdenerwowało ale starałam się nie dać tego po sobie poznać.
Nagle obok mnie stanął tleniony blondyn, który miał na sobie podarte jeansy, szarą koszulkę no i oczywiście swoje ulubione czarne conversy. Na jego twarzy widniał uśmiech, którym zapewne czaruję wszystkie laski na holu no i oczywiście fanki na koncertach, które zaciąga do łóżka. Chyba. Dobra, nie robi tak ale to moje myśli i mogę myśleć co chcę. - Od dziś jesteś korepetytorem Panny Willson. - Zachłysnęłam się własną śliną tak samo jak chłopak stojący po mojej prawej stronię. Oboje spojrzeliśmy na nauczycielkę z wielkim szokiem, kiedy moje usta chciały wyrzucić z siebie słowa "Błagam nie! Już wolę mięśniaka bez mózgu." kobieta mnie wyprzedziła. - I bez żadnych wymówek! A teraz żegnam. - Dokończyła po czym chwyciła swój bordowy dziennik i przepychając się przez nas wyszła z sali zostawiając mnie samą z tym.. czymś.
Ross Lynch jako mój korepetytor? Czy ona do reszty zwariowała? Rozumiem, może faktycznie korepetycje jeszcze bardziej mnie podszkolą w matmie i bez problemów napiszę egzamin na 100% ale.. On?.. Przecież my się prędzej pozabijamy niż cokolwiek nauczymy. Cholerna kreatura!
- Po co ci korki? - Zapytał nadal lekko oszołomiony tym co się stało. Niechętnie uniosłam na niego wzrok po czym ma moich ustach niechętnie BARDZO niechętnie powstał uśmiech, który potrzymał się jakieś kilka sekund po czym zniknął. Nie potrafię być dla niego miła, to przewyższa moje siły.
- Może po to, że nie chciałam mieć uwagi za okłamanie nauczyciela. - Odpowiedziałam sarkastycznie na co chłopak parsknął śmiechem po czym oparł się o biurko, przy którym zazwyczaj siedzi ten stary pryk skazujący mnie na karę śmierci.
- Na prawdę Willson? Boisz się uwagi? - Kpił cały czas się śmiejąc. Szczerze? Powiedziałabym mu że mam zamiar zdawać do najlepszej uczelni w L.A. ale nie zrobię tego ponieważ liczę się z konsekwencjami. Wyzywanie mnie od kujona i takich innych jest jego ulubionym zajęciem.
- Chcę mieć czystą kartę, nie to co ty. - Powiedziałam już mocno zirytowana krzyżując swoje chude ręce na klatce piersiowej. Tleniony blondyn po raz kolejny wybuchł śmiechem co mnie jeszcze bardziej zirytowało. Jak ja mogłam się z takim pacanem przyjaźnić?..
- Wypraszam sobie! Ja również mam czystą kartę, jeżeli wiesz o czym mówię. - Puścił mi oczko po czym poruszył dwa razy brwiami na co zareagowałam tylko ostrym spojrzeniem. Może kiedyś by mnie to bawiło ale jak wspomniałam KIEDYŚ. Teraz łączą nas jedynie korki, na które będę zmuszona chodzić.
- To kiedy te nieszczęsne korki? - Zapytałam próbując odwrócić temat, chłopak tylko głośno wypuścił powietrze po czym lekko poczochrał swoje włosy, co dodało mu kilka punktów do seksownego wyglądu. Cisza Carmen.
- Teraz? To będziemy mili z głowy na ten tydzień, ja też nie mam zamiaru cię oglądać. Już wystarczy, że w szkole jestem zmuszony. - Jakiś ty milutki, ale powiem ci że odwzajemniam twoje poglądy.
- Dobra, ale mam dziś na zajęciach dodatkowych kółko historyczne oraz koło fizyczne. - Powiedziałam pakując swoje ciężkie książki z matmy do czarnego, skórzanego plecaka.
- Są odwołane przez ten tydzień wszystkie zajęcia. - Odpowiedział znudzony, patrząc na mnie z lekkim zażenowaniem. - Dyrektorka kazała ponieważ robi nauczycielom jakieś dodatkowe pracę czy jakoś tak.
- Dużo wiesz Lynch. - Skwitowałam wywołując u chłopaka zwycięski uśmieszek, na który tylko czekałam. - Szkoda, że o rzeczach które ci nie pomogą dostać się do dobrego collegu. - Gdy to powiedziałam z twarzy chłopaka uśmiech zszedł w błyskawicznym tępię. Aby jeszcze bardziej go dobić uśmiechnęłam się tym razem ja triumfalnie po czym przerzuciłam swój plecak na jedno ramię i wyszłam wesołym krokiem z klasy. Czuję się niczym mała dziewczynka, która właśnie dostała to co chciała. Niestety moje szczęście zakłócił Ross, który niestety musiał znów zawitać w moim domu.
To będzie długa nauka.


- Dobra, lecimy dalej.. - Powiedział kładąc się przede mną na moim miękkim szarym dywanie, wokół nas było sporo książek od matematyki i kilkanaście papierów porozrzucanych po całym pokoju. Inaczej mówiąc panował tu wielki syf, który mi po raz pierwszy ani trochę nie przeszkadzał, w sumie siedzę w takim za każdym razem kiedy się uczę więc to norma. Ross zaczął mi tłumaczyć jakiś banalny przykład, a ja próbowałam chociaż grać zainteresowaną tym co on mówi, lecz coś nie poszło po mojej myśli a on nerwowo na mnie spojrzał spod rozpisanej kartki. - Czy ty mnie do cholery słuchasz? Nie będziesz potem wiedziała a ja zape..
- Po podstawieniu za b 0 zapisujemy minus pięć równa się 'a' razy dwa dodać zero. Czyli 'a' równa się pięć podzielne przez dwa. Wynik to 'y' równa się pięciu przez dwa 'x'. - Odpowiedziałam z lekkim niechceniem w tym samym czasie wprowadzając chłopaka w osłupienie. Nie chcąc tracić czasu jednym ruchem ręki zamknęłam zeszyt i wszystkie książki, które były w zasięgu mojej ręki. Cały czas czułam na sobie spojrzenie blondyna, co sprawiało że czułam się nie zręcznie. - Czego?
- Nic nie rozumiem. - Odpowiedział nadal zdezorientowany, jego wzrok błądził po zakamarkach mojego pokoju w poszukiwaniu zapewne jakiś ściąg. Ten widok nieco mnie rozśmieszył, ponieważ dawno nie widziałam go w takim stanie zazwyczaj to on zaginał mnie i ja błądziłam wzrokiem aby znaleźć jakieś wybawienie. - Przecież to najtrudniejsze zadanie, a ty podobno masz problemy z matmą..
- Słuchaj Lynch, w tym jestem lepsza od ciebie, więc możemy przerwać te nic nie wnoszące korki, chyba że się zamienimy miejscami. - Powiedziałam podnosząc się powoli z podłogi. - Może cię czegoś nauczę. - Warknęłam po czym opadłam na łóżko cały czas obserwując niezadowoloną minę tlenionego blondyna.
- Willson, już cię nie rozumiem kompletnie. - Odpowiedział oschło siadając w pozycji 'kwiatu lotosu' czy coś podobnego. - Po jaką cholerę powiedziałaś tej wrednej babie, że nie rozumiesz matematyki skoro jesteś w niej lepsza ode mnie? - Ho! Niech świat się zatrzyma a czas zacznie powoli cofać i puści mi ten fragment od nowa! Czy on właśnie to powiedział? No jestem dumna Ross. Mimo, że ledwo ci to przeszło przez gardło.. Jestem na prawdę dumna.
- Słuchaj, to nie twój interes czemu tak zrobiłam a nie inaczej. - Warknęłam wywołując u niego ten okropny uśmiech, który zawszę się pojawiał kiedy widział, że powoli wyprowadza mnie z równowagi. Nienawidzę tego człowieka, zawsze musi mnie wkurzyć. Nie ważne w jaki sposób czy gdzie, ważne że w ogóle MUSI. Nagle tleniony blondyn gwałtownie się podniósł, spojrzał na mnie przelotnie po czym na jego wzrok spoczął na wielkiej ścianie obklejonej zdjęciami.. Zauważyłam, że przygląda się temu nieszczęsnemu zdjęciu, który powinnam zdjąć lecz nie potrafię. - Nie łudź się, zamówiłam specjalnie niszczarkę do papieru. - Lynch odwrócił się w moją stronę z tajemniczym uśmiechem, nie znałam go. Był inny, niż te wszystkie, które dotychczas zdążyłam rozszyfrować. Przemykał przez niego smutek a zarazem szczęście oraz ulga? Może to nie była ulga tylko złość? Albo współczucie? Wierność? Nadzieja?..
Tak czy inaczej, jest inny. I mam zamiar go rozszyfrować choćby miało to trwać kilkanaście lat.
- Mało oryginalne. - Westchnął. - Ja spaliłem. - Wzruszył ramionami jak gdyby nigdy nic i bez namysłu usiadł obok mnie, co wywołało we mnie jeszcze większe gotowanie.
Bezczelny, głupi, tleniony blondyn!
Gdy tylko jego tyłek spoczął na moim łóżku przepełnionym zapachem wanilii od razu się podniosłam, jakby na zawołanie i cała zdenerwowana tą sytuacją podeszłam do swojego biurka gdzie był porozrzucane papiery, które zaczęłam sprzątać.
Tak, to moja jedyna z dziwnych metod na uspokojenie się. Zazwyczaj brzdąkam coś na gitarze a emocję wylewam na papier, lecz przy ludziach raczej nie wyciągnę gitary i nie zacznę na niej grać, a na pewno tego nie zrobię przy Rossie.
- Dobra, skoro wiesz, że potrafię matematykę lepiej od ciebie możemy zakończyć te bezsensowne uczenie? - Odpowiedziałam oschle powoli się od niego odsuwając, na moje nieszczęście zauważył to i od razu zmierzył mnie wzrokiem, co wywołało na moim ciele nie przyjemne ciarki. - Nie mam ochoty się z tobą borykać miesiąc.
- Nie. - Odpowiedział krótko z głupim uśmiechem, przeszywającym jego okropną twarz, która tylko się prosiła o jej naruszenie przez moją pięść. Po jaką cholerę chce ze mną spędzać czas dwa razy w tygodniu (wliczam sobotnie obiadki) skoro mnie nienawidzi i vice versa. Spojrzałam na niego pytająco. - Mimo, że będzie to dla mnie bardzo trudne, chcę cie po wkurzać. I tyle.
- Nienawidzę cię z całego serca Lynch. - Warknęłam patrząc w te jego prawie czarne ślepia, które w tym momencie nie ukazywały nic. Ani złości, spokoju, litości czy współczucia. Po ustach chłopaka przemknął znów ten tajemniczy uśmiech, który jeszcze bardziej mnie podirytował. - Jak mogłam ci ufać? Chyba przyjaźnienie się z tobą była moją najgorszą decyzją.
- I vice versa Willson. - Odpowiedział chłodnym tonem po czym szybko wstał z mojego łóżka i wyszedł z mojego pokoju rzucając jedynie "widzimy się w następny poniedziałek".
Kiedy drzwi trzasnęły, bezwładnie opadłam plecami na łóżko, które otuliło mnie zapachem wanilii oraz dotykiem wysypujących się piór z pierzyny. W brzuchu czułam dziwny nie pokój, jakbym właśnie próbowała samej sobie wmówić nie prawdę..
A może tak faktycznie jest?


___________
Helołłł
Kolejny rozdział za nami,
mam nadzieje że się podoba ponieważ pracowałam 
nad nim jakieś trzy dni :-)
Starałam się, aby był w miarę interesujący oraz długi
no ale to już wy oceniacie. 
Pozdrawiam serdecznie i zachęcam do
obserwowania oraz udostępniania swojej opinii na temat rozdziału. 
;**



2 komentarze: