niedziela, 6 września 2015

Rozdzial 1


"Już myślisz, że w końcu coś się przełamie ale cały czar pryska po kilku sekundach."

*Dwa lata wcześniej*



- Willson do tablicy. - Usłyszałam te okropne słowa, które z taką łatwością wydobyły się z ust Pani Hildegard. Jest to kobieta około sześćdziesiątki, lekko zgarbiona brunetka o niebieskich oczach. Z twarzy wygląda na bardzo sympatyczną kobietę, która zawsze służy ręką lecz pozory mylą.. Jest to wredny pryk, chcący uprzykrzyć życie wszystkim na tej sali. No ale, co to byłaby za szkoła gdybym ja nie była w roli głównej? Mnie nienawidzi najbardziej. Od pierwszej klasy, gdy tylko ujrzała moją mizerną posturę wiedziała że jestem idealną osobą na najgorsze katorgi. Można powiedzieć, że pałamy do siebie nienawiścią. 
Niepewnie wstałam z krzesła po czym ignorując spojrzenia całej mojej klasy podeszłam do tablicy. Moje nogi z każdym krokiem stawały się jak z waty a ręce zaczynały trząść. Czułam sobie kpiący wzrok nauczycielki, oraz reszty osób tu przebywających. Powolnym krokiem podeszłam do mojego największego wroga, niepewnie chwyciłam białą kredę i skupiłam na zadaniu. Przynajmniej chciałam. Co chwilę do moich uszu dobiegały ciche wyzwiska, chichoty oraz popędzania ze strony Hildegard. Stres z sekundy na sekundę zażerał mnie coraz bardziej, pozbawiając przy tym zdrowego rozsądku. Matematyka zawsze była dla mnie banalna, lecz w szkole zamieniała się w najgorszy, najbardziej niezrozumiały przedmiot świata. 
Szybko rozwiązałam poprawnie zadanie, po czym wróciłam do ławki z opuszczoną głową. 
"Kujon" to było najczęściej powtarzane słowo, kiedy odchodziłam od tablicy zostawiając za sobą poprawnie rozwiązane działanie, przyzwyczaiłam się. Kątem oka zauważyłam Rossa rozmawiającego z jakimś kolegą z jego drużyny koszykarskiej. Pewnie omawiają jak rozegrać najbliższy mecz. Muszę już z tym skończyć, przestać się interesować. Oboje popełniliśmy ten sam błąd, padły słowa, które nie powinny paść, przesadziliśmy i to wszystko przez taką błahostkę. Cholera jasna, skończ. 
W końcu nastał dzwonek na przerwę, który przerwał moją jakże wciągającą zabawę długopisem. Z klasy wybiegłam jako pierwsza aby uniknąć nie potrzebnych wyzwisk i obelg. Szybkim krokiem skierowałam się do swojej szafki mając wzrok cały czas wbity w ziemie. Kiedy doszłam do celu na moje nieszczęście przy szafce obok stał Ross i wkładał książki.
Szybko podeszłam do niej, otworzyłam drzwiczki a następnie wrzuciłam do środka podręcznik od matematyki. Robiłam to zbyt szybko, przez co uwaga blondyna została skupiona ewidentnie na mnie. Czułam jak jego wzrok przeszywa przez moje ciało z zamiarem odkrycia najgłębszego strachu.
- Co? - Trzasnęłam szafką gwałtownie się odwracając do woatrzonego we mnie chłopaka, który posłał mi tradycyjny złośliwy uśmieszek. - Nie mam czasu na twoje gierki Lynch.
- Długo wkuwałaś do matmy? - Odezwał się dodając do swojej jakże inteligentnej odpowiedzi chytry uśmiech, który zawsze doprowadzał mnie do szału. Zresztą on sam doprowadzał mnie do szału. Sama jego obecność sprawia, że mam ochotę wydrapać sobie oczy. 
- Ja się przynajmniej uczę w przeciwieństwie do ciebie. - Warknęłam zarzucając swój skórzany plecak na ramię. Chłopak chciał już skomentować moją wypowiedz lecz coś a właściwie ktoś nie dał mu zacząć ponieważ stanął pomiędzy nami i skarcił Lynch'a wzrokiem.
- Rossy chyba trener cię wołał, lepiej idź chyba że znów chcesz dostać. - Coralyn! Moje wybawienie. Zawsze zjawia się w idealnych momentach i wie co powiedzieć, po prostu ma wyczucie. 
Ogółem jest to szatynka o długich włosach, ma duże niebieskie oczy i pełne usta, które często maluje na ciemny czerwony kolor. Poznałyśmy się pół roku temu, kilka tygodni po mojej sprzeczce z Rossem. Kiedy popadłam w ryk i użalanie się nad sobą ona pomogła odnaleźć małe cząstki mnie, którę choć odratowała. Jest jedyną osobą której w pełni ufam i wiem, że mogę powierzyć swoje życie, co zrobiłabym z wielką chęcią. 
Nie pewnie wychyliłam się zza szatynki aby ujrzeć reakcje Rossa, oczywiście była taka jak myślałam czyli wywrócił oczami i odszedł w stronę szatni, Coralyn tylko za nim pomachała a następnie odwróciła się do mnie z wielkim uśmiechem na twarzy. 
- Rossy? - Zapytałam patrząc na nią spod ukosu. Dziewczyna jedynie posłała mi szeroki uśmech po czym poczochrała moje włosy i zaciągnęła w stronę szatni, ponieważ kolejną i ostatnią lekcją był nieszczęsny wf.
- Wiesz przecież, że nienawidzi tej nazwy. - W końcu się odezwała wprawiając mnie w słynny "trans". Poczułam lekki ścisk w żałądku oraz rozsadzający ból głowy. Wspomnienia zaczynją powoli stawać mi przed oczami, wprowadzając w tymczasowy smutek.
- Ross dziś ty robisz naleśniki, ja robiłam wczoraj a znasz zasady. - Powiedziałam do tlenionego blondyna leżąc jak gdyby nigdy nic na kanapie. Kątem oka zauważyłam jak chłopak kiwa przecząco głową po czym opada na fotel i zaczyna coś grzebać w telefonie z wielkim skupieniem. - Rossy.. - Blondyn podniósł wzrok zza telefonu karcąc mnie wzrokiem po czym powrócił do starej czynności. On to jest niezłym agentem. - Rossy, zrób mi naleśniczki. - Powiedziałam przesłodzonym głosem trzepocząc rzęsami, co chłopaka jeszcze bardziej zirytowało ponieważ wywrócił oczami a następnie rzucił poduszką prosto w moją twarz.
- Niech Riker zrobi. - Odpowiedział zakładając nogi na stolik do kawy. 
- Rikera nie ma. Rossy! - Krzyknęłam ze śmiechem po czym oddałam mu cios poduszką przez co jego telefon spadł prosto na ziemię. Kiedy blondyn chciał go podnieść szybko rzuciłam w niego kolejną poduszką uniemożliwiając mu ten ruch.
- Nie mów "Rossy" - Odpowiedział oschle po czym wstał z fotela i skierował się w moją stronę z chytrym uśmiechem, po chwili byłam ofiarą łaskotek i nieopanowanego śmiechu. Chciałam wydusić z siebie choć jedno słowo lecz nie mogłam. Było to za trudne. Ross miał przewagę. Na moje szczęście dostał smsa i odwrócił głowę przestając mnie atakować. Szybkim ruchem ręki zepchnęłam go na ziemie po czym pobiegłam do kuchni aby wyjąć patelnie, która będzie służyła mi pomocą. Po kilku sekundach w kuchni stawił się blondyn a ja tylko odruchowo wyciągnęłam swoją tarczę w jego stronę.
- Albo robisz naleśniki albo do końca życia będę mówiła Rossy. - Blondyn wywrócił oczami, wyrwał patelnie z moich dłoni i poszedł robić zasłużone dla mnie naleśniczki.
- Racja, nienawidzi. - Odparłam smutno, nie zwracając uwagi na to, że odpowiedziałam dopiero po 8 minutach. Obie w ciszy szłyśmy do szatni. Każda błądziła myślami gdzie indziej. Czasem zastanawiało mnie o czym myśli moja przyjaciółka, mimo że się znamy dosyć długo nigdy nie potrafiłam jej rozgryźć do końca. Jakby miała sekret, który jest schowany tak głęboko, że tworzy zamkniętą w sobie Carlolyn. A może to właśnie ja popełniam błędy i nie wzbudzam u niej zaufania tylko odpycham ją od siebie? Sama nie wiem, może nie powinnam w ogóle się nad tym zastanawiać? Może kolejny raz wyolbrzymiam? To wszystko jest wielką katastrofą.
Zapomnij Carmen, zapomnij.
Podniosłam żwawo głowę do góry a moje usta ułożyły się w delikatny uśmiech, kątem oka zauważyłam że szatynka dziwnie na mnie patrzy. No tak, przed chwilą byłam smutna i sama sprowadziłam nas do krainy ciszy i smutku. Zignorowałam jej wzrok po czym przyśpieszyłam kroku, aby jako pierwsza być w szatni, gdzie będę mogła się normalnie przebrać a nie jak zwykle czyli w kiblu. W sumie nie jestem sama, odkąd Carolyn wyciągnęła do mnie rękę wszyscy ze szkoły zaczęli ją traktować jakby w ogóle nie istniała, była duchem. Oczywiście z Rossem było inaczej, kiedy się zaprzyjaźniliśmy ludzie nic do niego nie mieli i nadal traktowali jak chłopaka sprzed lat, nawet się nie obrażali jak stawał w mojej obronie, po prostu wzruszali ramionami i odchodzili.
Czasem nawet ludzie się go boją, że zniszczy im reputację lub ogólnie będzie prześladował jeżeli się mu postawią, oczywiście są to brednie. Ross nigdy by nikogo nie skrzywdził, jest opanowany nie lubi przemocy fizycznej jak i psychicznej, on wspiera nie katuje. Nawet nie wiem skąd to się wzięło, ponieważ chłopak chodzi cały czas z wielkim uśmiechem na twarzy nawet gdy ktoś go wyprowadzi z równowagi zachowuję spokój i stara się rozwiązać sprzeczkę pokojowo. Znaczy, czasem potrafi się wkurzyć i prowadzić zaciętą kłótnie ale to na prawdę w sytuacjach wyjątkowych kiedy, ktoś już mocno przegina. Pamiętam jak rok temu zaczął ostrą wymianę słów z jednym chłopakiem ze swojej drużyny ponieważ zaczął się na mnie wyżywać w szatni dla dziewczyn, zaszli tak daleko, że Ross wywalił go z drużyny przez co chłopak stracił szansę na dobre stypendium.
Wspominanie o Rossie, nie poprawi ci samopoczucia.
Racja. Muszę skończyć, wyrzucić go z pamięci już na zawsze. Kiedyś widział we mnie wszystko, wady, zalety.. Ale teraz jestem dla niego jedynie dziwakiem chodzącym po holu szkolnym. Ile bym dała aby tamto wydarzenie zniknęło, abym mogła cofnąć się w czasie i wszystko naprawić. Czemu ja to powiedziałam? Dla czego nie zatrzymałam dla siebie? Po co to zrobiłam? Jeszcze te ostre słowa od niego.. Czemu to się wydarzyło? Co miało wnieść do mojego życia?
Skończ.
Dobra, faktycznie muszę się opanować i zapomnieć. Teraz skupiam się na czasie teraźniejszym, nie na przeszłym czy przyszłym. Kiedy powróciłam na ziemie ku mojemu zdziwieniu byłyśmy już u celu gdzie ku mojemu zdziwieniu było puściutko, skorzystałam z okazji i szybko przebrałam się w strój sportowy, czyli krótkie czarne szorty, białą bluzkę z krótkim rękawkiem i białe sportowe buty, na koniec związałam włosy w kucyka aby nie przeszkadzały mi podczas ćwiczeń czy czego tam innego.
Natomiast Carolyn nałożyła żółte szorty, białą bluzkę na ramiączka i żółte trampki ponieważ jak zwykle zapomniała butów sportowych. Obie wyszłyśmy z szatni wchodząc na salę gimnastyczną gdzie ku naszemu zdziwieniu byli.. wszyscy.
- Stinson! Willson! Spóźnienia. - Krzyknął trener przy okazji opluwając siebie i uczniów przed nim. Przez niego wszystkie pary oczu padły na nas a w tle było słychać chichoty lub jakieś obelgi w moją stronę ponieważ Carolyn przecież nie widzą. Masakra. Nie pewnie usiadłyśmy na podłodze, ponieważ tylko tu było wolne miejsce. Kiedy trener gwizdnął z niechęcią uniosłam na niego wzrok. Pan Roberts jest ogółem trenerem chłopców, ale ze względu na chorobę naszej pani przejął grupę dziewczyn, które były wręcz zadowolone ze wspólnego wf-u z chłopcami, w końcu będą mogły się popisać. Trener jest strasznie wysokim oraz napakowanym facetem, ma włosy do ramion przez co cały czas chodzi w kucykach. Z twarzy nie wygląda przyjemnie, zresztą on ogólnie nie jest przyjemny, chyba jego ulubionym zajęciem jest dręczenie dzieci, no może prócz Rossa, to jego ulubieniec. - Lynch i Dowell! Wybieracie składy. Gramy w koszykówkę. - Po jego prawej stawił się Ross a lewej Nathan..
Nathan Dowell, wredny nie wychowany bachor, który chyba jako jedyny z naszej szkoły nienawidzi Rossa, przez tą całą sytuację sprzed roku, którą zdążyłam sobie przypomnieć jakieś 15 minut temu. Jest to wysoki brunet o niebieskich oczach, nieźle przypakowany o cudownej posturze, cholernie przystojny mimo to już mnie nie pociąga. Fakt, kiedyś byłam w nim zakochana po uszy i cały czas nawiałam o nim Rossowi ale to było tylko ślepe zauroczenie, chyba nie dorosłam do takich spraw.
- Willson. - Na ziemie przywrócił mnie oschły głos.. Rossa? Nie to nie możliwe. Przecież, on mnie nie lubi, nienawidzi, żywi do mnie uraz.
Obejrzyj się za siebie.
Ah racja, jestem po prostu ostatnia. Że ja na to nie wpadłam! Czyli to żaden znak aby się pogodzić. Niepewnie stanęłam obok tlenionego blondyna, który od razu na mnie spojrzał jakby, było mu mnie żal?
- Tylko tego nie zwal Willson. - Nie, on tylko martwi się o siebie. W ramach odpowiedzi zasalutowałam po czym wywróciłam oczami i odeszłam na swoje miejsce. Kątem oka zobaczyłam jak Rosemery, najseksowniejsza laska według chłopców bawi się włosami tlenionego blondyna. On natomiast ją zlewa i omawia z jakimś chłopakiem plan grania. Nie wiem czemu ale poczułam się dziwnie na ten widok, coś jakby we mnie drgnęło. Pewnie przeziębienie mnie łapie, tak na pewno.
Po chwili usłyszałam gwizdek, a po kilku sekundach zobaczyłam jak kilku tyranów biegnie w moją stronę by mnie kryć, przy okazji waląc mnie z łokcia w brzuch przez co z wielkim jękiem upadłam na ziemie. Ból był nie miłosierny, gorszy od bólu zęba lub głowy, coś okropnego. Przed oczami pojawiły mi się mroczki mimo to nadal widziałam jak dwójka chłopaków przybija sobie nade mną piątkę a Rosemery próbuje zatrzymać Rossa, który chciał.. stanąć w mojej obronie?
- Właśnie pozbawiliście mnie jednego zawodnika! - Muszę przestać sobie dawać tą nadzieję, nawet nie wiem po co to robię. Przecież się nie lubimy, nie chcę mieć z nim nic wspólnego, to po prostu mój umysł się jeszcze nie odzwyczaił od życia bez niego. Ledwo podniosłam się z ziemi nadal trzymając bolące miejsce, wszystkie spojrzenia padły na mnie. Niektórzy patrzyli z pogardą, inni ze zdziwieniem a jeszcze inni z podziwem co chyba najbardziej mnie zdezorientowało. Moja rękę zsunęła się z brzucha a ja niepewnym krokiem wróciłam na swoje miejsce udając twardą, mimo to nie byłam. Chciałam uciec, rozpłakać, cokolwiek ale nie być tutaj. Gra na nowo się rozpoczęła a ja padłam ofiarą jeszcze kilku fauli przez co mam z jakieś tysiąc kolejnych siniaków, które bolą niemiłosiernie. Jako ostatnia znalazłam się w szatni, przez co mogłam ochłodzić posiniaczone miejsca, które tak cholernie bolały. Powoli zdjęłam bluzkę aby nie podrażnić ran, stałam w środku toalety przed lustrem i zaczęłam przyglądać się swoim siniakom, raną, krwiakom.. Wyglądam wręcz strasznie. Urwałam kawałek papieru po czym zamoczyłam w lodowatej wodzie. Lekko przyłożyłam do największego siniaka nasączony wodą papier wydobywając głośmy syk.
- Mocne siniaki. - Moją uwagę odwrócił znajomy mi dotychczas głos, w którym zazwyczaj towarzyszyło zimno lecz teraz była troska. Gwałtownie się odwróciłam zasłaniając rękoma biust, mimo że miałam na sobie stanik. Na mojej twarzy przeważał strach a zarazem zdziwienie i to dosyć mocne. - Daj papier, przyłożę ci do pleców. - Co do cholery? Czy on proponuję mi pomoc? Osoba, która jako pierwsza zrzuciłaby mnie z mostu przy najbliższej możliwej okazji, wyciąga do mnie rękę. Niepewnie podałam tlenionemu blondynowi papier nasączony wodą po czym odwróciłam się do niego plecami. Chłopak delikatnie przyłożył go do chyba największego siniaka na moich plecach ponieważ od razu po dotknięciu wydobyłam z siebie głośny jęk przez zaciśnięte zęby. Po kilku sekundach poczułam ulgę a Ross zaczął przykładać papierek do kolejnych siniaków, na szczęście nie były aż tak bolesne.
- Dlaczego to robisz? - Zapytałam niepewnie się odwracając w stronę chłopaka. Znów mogłam ujrzeć jego czekoladowe oczy, zapomniałam już jak one dodawały mi sił lub odwagi czy szczęścia. Jego oczy były jak otwarta księga, można było z nich wszystko wyczytać. Mimo, że skrywa wiele tajemnic, potrafię je odgadnąć za jednym spojrzeniem w ciemne oczy blondasia. Czułam jak szczęście powoli przechodzi przez moje ciało tworząc na twarzy delikatny uśmiech.
- Ponieważ masz moje słuchawki a gdybym był nie miły nie oddałabyś mi. - Czar prysł.



__________
Helooł
No i jest wyczekany rozdział 1! 
Trochę nad nim siedziałam, jakieś dobre 5 godzin ; D
Próbowałam tu trochę zwrócić uwagę na ich przyjaźń, 
aby wzbudzić u was tą chęć dowiedzenia się co się wydarzyło.
Nie wiem czy rozdział udany, ale mam nadzieje że się podobał <3
Pozdrawiam.



1 komentarz: