niedziela, 11 października 2015

Rozdzial 5


"Nigdy nie ujrzałam lecącej strumieniami krwi, aż do dzisiejszego dnia."


- ...Dzięki temu, możemy dostrzec nawet najmniejsze błędy. - Dokończyła nauczycielka nerwowo zerkając na zegarek, aby przypadkiem nie wypuścić nas do domów nieco za wcześnie, co by było dla niej wielką stratą. Jej wzrok błądził po klasie, jakby chciała znaleźć nawet najmniej istotną rzecz, która by mogła nas zając przez te ostatnie dwie minuty. Z nudów zaczęłam odbijać swój czarny długopis o ławkę, wywołując przy tym nie przyjemny dźwięk, który nie irytował jedynie mojej przyjaciółki, tylko całą klasę. Nie miałam pojęcia, że można ich tak łatwo zirytować! Tyle lat siedzenie w tej budzie i słuchania ich obelg, a jeden mały długopis potrafi zdziałać tak wiele. Niestety, nie zdążyłam się nawet nacieszyć piękną zemstą, ponieważ nastał dzwonek, który dawał nam znak, że można się spakować, ubrać i wyjść do domu. - Jako pracę domową proszę zrobić ankietę! W parach lub pojedynczo, aby po prostu donieść ją na zajęcia całą! - Dodała nauczycielka, próbując przekrzyczeć głośne rozmowy uczniów wymieszane z nieprzyjemnym dźwiękiem odsuwanego krzesła. Chwyciłam swoje książki a następnie upchnęłam je do plecaka, przepełnionego jakimiś kserówkami z różnych lekcji.
- No, no, no.. - Zza moich pleców dobiegł znajomy głos od którego wręcz buchało zimnem i nienawiścią w którą jeszcze niedawno zwątpiłam. - Panna Wilson nie dbająca o swoje kartki z zadaniami. - Głośno wypuściłam powietrze po czym niechętnie się odwróciłam, stając twarzą w twarz z tlenionym blondynem, który niszczy mi każdy dzień dodając jakiś niepotrzebny komentarz. Pierwszy raz zobaczyłam chłopaka w takim stanie. Podkrążone oczy, które jedynie co w sobie miały to ten jakże hipnotyzujący brązowy kolor. Włosy w wielkim nieładzie, sine usta, czerwone policzki a co najgorsze ten dziwny uśmiech, jakby chciał ale nie mógł.
- Czego ode mnie chcesz? - Zapytałam oschle, dając mu dokładnie do zrozumienia, że nie mam ochoty na rozmowę a zwłaszcza z nim.
- Jutro mnie nie będzie w szkole - Bogu dzięki. - ponieważ jestem chory, więc nie będę w stanie pomagać Rydel w przygotowaniach do tego balu.
- Nie będę odwalała za ciebie brudnej roboty, Lynch. - Odpowiedziałam nie zmieniając tonu swojego głosu, cały czas był nieprzyjemny oraz oschły. Nie lubię go używać, czuję się jakbym przez chwilę stawała się taką samą osobą jak Ross, a tego najbardziej nie chce. Krzywdzenie innych to nie moja bajka.
- To nie odwalanie roboty, tylko pomoc współpracy. - Znów spróbował się złośliwie uśmiechnąć, lecz coś mu nie wyszło i jego usta ułożyły się w lekki grymas.
- Mówiąc "współpraca" masz na myśli, moje harowanie i twoje leżenie w łóżku z ciepłą herbatą?
- Mamy na to dwa tygodnie, ja będę w domu tylko tydzień. - Coś we mnie pękło, poczułam to. Ból spowodowany jednym wspomnieniem, przeszedł przez całe moje kruche ciałko. Odruchowo cofnęłam się kilka kroków do tyłu co sprawiało coraz większe zdziwienie u tlenionego blondyna, jakby nie pamiętał nic. A może faktycznie zapomniał? Wyrzucił ze swojej głowy wszystkie wspomnienia, które były związane z moją osobą? Z chęcią zrobiłabym to samo, ale nie potrafię. Gdy już odnoszę wrażenie, że wszystko za mną i w mojej głowie nie ma nic a nic z tamtych lat, pada jakieś zdanie lub czyn, który przywołuje wszystko na nowo. - Wszystko dobrze? - W jego głosie można było dosłyszeć przedzierającą się przez ton nienawiści, troskę. A w oczach, które już od roku nie świeciły tym swoim wiecznym blaskiem, widniała mała iskiereczka.
- A co cię to do cholery obchodzi? - Powiedziałam po czym pomyślałam. Wszystko spieprzone, jego oczy znów zostały przepełnione zwyczajną ciemnością, która nie pozwalała na ukazanie jakichkolwiek emocji. Zrobił kilka kroków do tyłu po czym oparł się o najbliższą ławkę, spoglądając na mnie znów tą samą nienawiścią. - Na razie, Lynch. - Zarzuciłam skórzany plecak na ramię po czym powoli podeszłam do framugi drzwi, w której się zatrzymałam i ostatni raz spojrzałam na chłopaka, który zapewne toczył bitwę sam ze sobą i próbował kasować wszystko po kolei. Bez problemu odwróciłam głowę i ruszyłam przed siebie próbując zapomnieć o wszystkim.
Krok za krokiem stawał się coraz wolniejszy, a serce waliło coraz szybciej. To co właśnie ujrzałam dobiło mnie do końca i wprowadziło w jeszcze większy niepokój. Bez zastanowienia schowałam się za wielkie drzewo, próbując być nie zauważona przez niego a zarazem jak najbliżej aby zareagować w odpowiednim momencie.
- Gdzie kasa? - Jego głos był nie przyjemny, taki inny, jakby nigdy w życiu nie doznał szczęścia, miłości czy jakichkolwiek uczuć. Człowiek przepełniony chłodem, bratnia dusza Rosemary.
Niepewnie wychyliłam się zza wielkiego drzewa aby móc ujrzeć wszystkich i bacznie obserwować, każdy ich krok. Zimnymi dłońmi podparłam się o drzewo a lewy policzek przyłożyłam do ciemnej kory. Mam idealny widok.
- Bawimy się w pożyczki bankowe? - Zarechotał lekko zmieszany, po czym wysunął obie ręce przed siebie w geście ochrony. - Ludzie, przecież oddam wam lada dzień. Nie musicie mnie pilnować. - Jego głos był dziwny, odwaga zmieszana z niepewnością i strachem. Kiedy wykonał niespokojny ruch rękoma a jego nogi zaczęły powoli stawiać kroki do tyłu, trzech gigantów ze wściekłymi minami ruszyło w jego stronę. W mojej głowię panuje setki myśli, znów ta sama bitwa, która odbywa się w każdym stresującym dla mnie momencie. Najgłośniej krzyczy myśl, która mi każe od razu zareagować i biec do niego, aby zapobiec nie przyjemnym zdarzeniom, które utkną w mojej pamięci na zawsze i będą mnie prześladować do czasu śmierci.
- Carmen, już czas. - Szepnęłam do siebie po czym odruchowo przeczesałam włosy, wzięłam głęboki oddech i zrobiłam pierwszy krok ku wielkiemu niebezpieczeństwu. Jestem tego świadoma, że ci ludzie nie będą zważali na moją płeć, to są istoty pozbawione duszy. Dla nich liczy się jedynie żądza zemsty lub pieniądza. Trzeba mieć na prawdę coś nie tak z głową, aby wpakować się w jakieś układy z tym towarzystwem lub stawiać przeciwko. Ja, Carmen Willson właśnie do tych dziwaków dołączę. Ruszyłam przed siebie, gdy nagle na swoim nadgarstku poczułam czyjąś dłoń, ściskającą tak mocno, że nie dawałam rady iść dalej. Nim się obejrzałam, opierałam się plecami do zimnego pnia. Przed sobą ujrzałam tlenionego blondyna, który opuszkiem palca dotykał swoich sinych warg na znak, aby zachować ciszę. Prawie nie zauważalnie kiwnęłam głową po czym wypuściłam ciężko powietrze, co spowodowało, że zimna dłoń Rossa zakryła moją buzie nie dając już wydusić z siebie żadnego dźwięku. Zdezorientowana całą sytuacją, stałam w tym samym miejscu próbując się skupić na rozmowie dobiegającej zza pnia. Niestety, obecność tlenionego blondyna sprawiła moje zabłądzenie.
- Dajcie mi tydzień, wszystko spłacę. - W końcu udało mi się skupić, na rzeczy o wiele ważniejszej niż ciemnooki chłopak i jego nie proszona obecność tutaj.
- Myślisz, że tak łatwo się wywiniesz? - Po moim ciele przeszły ciarki gdy tylko doszedł do mnie ton głosu zupełnie obcego mi chłopaka. - Mark, Nathan. Do roboty. - Wiedziałam co to oznaczało, nie raz usłyszałam tego typu 'rozkazy'. Moje dłonie zaczęły się strasznie pocić a sama dostałam bodajże gorączki, mój wzrok błądził w poszukiwaniu odpowiedzi. Zza pnia dobiegły mnie głośne jęczenie tak dobrze znanego mi głosu, wręcz syczał z bólu. Próbował wykrzyczeć "Nie", "Zostawcie mnie", lecz wszystko zamieniało się w prawie nie słyszalny szept. Nie wytrzymałam, wykorzystawszy wybłaganą do boga, chwilę nie uwagi Rossa wyrwałam się zza pnia i rzuciłam w stronę nie równej walki. Niestety, tleniony blondyn złapał mnie w pasie nie pozwalając na kolejny krok. Oboje upadliśmy na trawę brudzącą nasze spodnie zielenią wymieszaną z brązem. Z każdą sekundą, czułam coraz większy ból a w oczach, coraz więcej łez. Już nie obchodziło mnie obecność Rossa, czy leki na depresję, których nadużywał ktoś z rodziny, teraz liczył się jedynie on i chęć uratowania, zaprzestania, poskromienia tych morderców. Moje pięści uderzały w kolana z coraz mniejszą siłą, czuje się jak w klatce z której pragnę  za wszelką cenę, się wydostać. Powoli podnoszę ciężką głowę, a moje zapłakane oczy bezwładnie patrzą na zakrwawionego bruneta, który w tym samym momencie został opuszczony przez trójkę, zupełnie nie znanych mi ludzi. Nie czułam już uścisku w tali, jedynie co to potrzebę podbiegnięcia do niego i sprawdzenie czy w ogóle żyje.
- Christopher! - Wydarłam się lekko łamiącym głosem, po czym rzuciłam w stronę brata, który bezwładnie leżał na niedawno zielonej trawie. Moja dłoń błądziła po jego lekko zakrwawionych włosach, a druga lekko klepała go w policzek z nadzieją że otworzy swoje cudne oczy i znów przemówi tym ciepłym głosem. Przez najbliższe pięć minut ani drgnął, przez co w moich oczach nazbierało się setki łez, które z wielkim bólem spływały po moich lodowatych policzkach, tworząc zupełnie nowe ścieżki. - Ross dzwoń po karetkę! Błagam!


______________
No witam!
Przepraszam, że tak późno wrzucam rozdział,
ale mam na prawdę od groma nauki.
Codziennie jakieś kartkówki lub klasówki, plus dodatkowe poprawy.
No ale, w końcu udało mi się napisać rozdział 5!
Mam nadzieje, że się wam spodobał i trochę wprowadził w ten tajemniczy nastrój,
na którym będzie oparte całe opowiadanie.
W końcu wszyscy mamy tajemnice, nieprawdaż?



4 komentarze:

  1. Wow <3
    Cudowny! <3
    Zajebiste, poważnie :)
    Pozzdrawiam ;*

    OdpowiedzUsuń
  2. Na samym początku muszę Cię przeprosić za to, że nie skomentowałam poprzedniego rozdziału. Mam taki natłok kartkówek i sprawdzianów, że o 17 już ledwo żyję, więc musiałam przez przypadek go ominąć. Wybacz :(
    Ale już zapieram się za skomentowanie tego! :3
    Tak sądziłam, że ten chłopak, to brat Wilson. Dalej nęka mnie sprawa z tymi tabletkami na depresję... Może to Ross je podrzucił, żeby ją bardziej dobić? Albo to przez problemy Christophera? Nie wiem...
    Czekam na nexta i weny życzę!
    P.S. Jeśli masz wolną chwilkę i chęć, to zapraszam również do mnie :3 r5inniinaczej.blogspot.com
    Pozdrawiam,
    Inna

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuje i nie ma sprawy, nic się ne stało ; D
      Jeżeli chodzi o tabletki to wszystko się wyjaśni za jakieś dwa czy trzy rozdziały.
      Z chęcią zajrze na bloga.
      Pozdrawiam ;*

      Usuń